poniedziałek, 8 lutego 2016

XVIII

Zebraliśmy jedynie ostrza. Po nic innego nie zdążylibyśmy się wrócić, zanim dosięgłaby nas ogromna fala. Szum wody słyszałam tuż za sobą, gdy biegłam ile sił w nogach, ledwo nadążając za Ottonem, którego kroki były tak ogromne, że było to nie lada wyzwaniem. Z każdym pokonanym metrem czułam coraz większy ból w mięśniach, a oddech stawał się płytki i urywany. Adrenalina nie dała mi jednak się zatrzymać, a jednocześnie poddać żywiołowi. Wrzała w moich żyłach dając mi siły więcej, niż w życiu mogłam kiedykolwiek poczuć. Biegliśmy na oślep przez las. Nie patrzyliśmy się na nic, drzewa omijaliśmy jednak bez trudu. Czując na swoich plecach chłód wody starałam się przyśpieszyć, jednak mój organizm zaczął się buntować, oddech z płytkiego stał się świszczący. Czułam, że moje nogi długo nie wytrzymają szaleńczego wyścigu z żywiołem, aż w końcu potknęłam się i runęłam na ziemię. 
Sojusznik zatrzymał się w ostatnim momencie. Zawrócił szybko i pomógł mi zwlec się z ziemi
- Wstawaj, nie poddawaj się! - zagrzewał mnie do dalszego biegu. Moje kończyny były jednak jak z waty - drżały, były miękkie i niemożne do ruchu.
- Nie dam rady - zaskomlałam wypowiadając każdy kolejny wyraz w przerwie pomiędzy wdechami. Chłopak z całych sił próbował pomóc mi się podnieść, zerkając co chwilę na zbliżającą się ku nam wodę. Sama spojrzałam w jej stronę. Zmroziło mnie. Fala była ogromna, sięgała niemalże koron drzew.
- Kurwa, nie uciekniemy! - zaklął próbując wymyślić co zrobić. Chłopak westchnął - złap mnie za rękę i wstrzymaj oddech. - Na jego polecenie splotłam swoje palce z jego i czekałam na uderzenie wody. Kiedy te nastąpiło, zaczerpnęłam tyle powietrza ile tylko się dało. 
Woda otuliła nas swoją chłodną kurtyną z każdej strony. Znaleźliśmy się pod wodą. Przypadkiem nabrałam nosem wody i poczułam jak zaczynam się dusić. Puściłam rękę Ottona, jednak ten nie zwolnił uścisku. Trzymał mnie i nie pozwolił się oddalić. Ja jednak nie mogłam pozbyć się uczucia płomienia trawiącego moje płuca od wewnątrz. Czułam, że muszę wynurzyć się, bo inaczej się utopię. Ciężar chłopaka jednak nie pozwalał mi uciec od niego i miałam wrażenie, jakobyśmy byli ze sobą związani. Szamotałam się chcąc się wyswobodzić, lub przynajmniej wypłynąć z nim na powierzchnię wody. W końcu zrozumiał co mogą oznaczać moje szaleńcze podrygiwania ręką i wypłynęliśmy.
Zaczerpnęłam powietrza i zakaszlałam chcąc się pozbyć wody z płuc. Chłopak wynurzył się zaraz po mnie. Kiedy wzrok przestał być rozmyty przez wodę, mogłam popatrzeć na to, że już dawno woda przeniosła nas poza obszar lasu. Wolną ręką odgarnęłam włosy z czoła i spojrzałam na chłopaka, który łapczywie chwytał tlen. Fala powoli opadała, jednak z tą samą zapalczywością wynosiła nas do celu podróży - do centrum miasta.
- A więc to po to - wysapał Otton oglądając budynki straszące swoim opustoszeniem. Tsunami całkowicie wycofało się, gdy byliśmy na miejscu, w którym odbywała się Parada Trybutów.
Na środku znajdował się stół. Stół został nieruszony przez żywioł. Biały obrus nie został nawet odrobinę pochlapany przez wodę, a stojące na nim barwne pakunki obwiązane grubą czerwoną wstążką, Z niej utworzono na górze prezentów ogromne kokardy. Pudełka nie przesunęły się nawet o milimetr. Wyczułam ironię ze strony twórców Igrzysk. "Jak przeżyjesz, będzie to dla ciebie największym prezentem. A jak nie, musisz zadowolić się tym".
Na plac prowadziły cztery drogi, które wyznaczały granice każdej z dzielnic Kapitolu. Na przeciwległej drodze leżał rozłożony na brzuchu, ledwo oddychający Matthew. Hadria z naszej prawej strony, była cała mokra i przerażona, a Beatryce z różową grzywką opadającą na czoło z lewej. Naraz rozległ się głos jednego z organizatora Igrzysk.
- Witajcie w finale finałów. Każdy z waszych sponsorów postanowił dać wam coś, co jest dla was niezbędne, by przeżyć. Każda z tych rzeczy znajduje się w pakunku podpisanym nazwą waszej dzielnicy. Niech los zawsze wam sprzyja. - Ton jego głosu zirytował mnie. Poczułam mrowienie pod skórą, gdy wesoły, pełen entuzjazmu. Spojrzałam na Ottona, którego ręka wyślizgnęła się z uścisku. Rzuciłam mu pytające spojrzenie.
- Wybacz, Vesper, ale tę bitwę musisz zwyciężyć sama - rzekł i wstając wyciągnął z pochwy swój niebezpiecznie zakończony nóż. Następnie popędził w stronę stołu. Byłam zbyt osłupiała, by móc ruszyć się z miejsca. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens słów chłopaka. Ten drań zostawił mnie samą na lodzie! W końcu udało mi się wstać i pobiec po potrzebne mi rzeczy. Otto brał właśnie pudełko w ręce. Beatryce czaiła się gdzieś za budynkami. Matthew próbował prześlizgnąć się bez walki do swojego prezentu, a natomiast Hadrii nigdzie nie umiałam znaleźć.
Dobiegłam do celu. Chwyciłam pakunek w ręce, lecz w tym samym czasie poczułam jak ktoś chwyta mnie od tyłu podduszając. Zdecydowanie była to męska ręka. Postać przywarła do moich pleców nie dając mi żadnej swobody ruchu ani możliwości ucieczki. Wypuściłam rzecz z rąk i złapałam ją starając się złapać powietrze.
- Nie zasługujesz, żeby tu być! Pozwól mi skrócić swoje cierpienie! Nie walcz ze mną! - Słowa Matta były pełne desperacji i obłąkania. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie ze mną robił. Czułam jak robiłam się czerwona na twarzy, jak tlen nie chciał mnie dosięgnąć. Najgorsze było to, że chłopak był tak silny, że nie byłam w stanie się obronić przed jego atakiem. Miałam mroczki przed oczami, które sprawiały, że całą scenę spowijała ciemność. Moje kończyny powoli przestawały być wyczuwalne.
Nagle poczułam, że uścisk się zwalnia, a ja lecę w tył, jakby w zwolnionym tempie. Upadłam na ziemię, jednakże moja głowa nie odbiła się od twardej i zimnej marmurowej posadzki, a o ciepłe ciało. Usłyszałam wybuch. Zniekształcony, głuchy, cichy i dziwnie powolny. Dopiero, gdy łapczywie wciągnęłam powietrze wszystko wróciło do normy. Jedynie czaszka pulsowała mi bólem.
Usiadłam na ziemi i zamrugałam kilka razy. Spojrzałam się do tyłu. Ręce Ottona brudziła szkaradna czerwona i wciąż świeża krew. Jego wzrok wbity był w ziemię, dlatego też tam zerknęłam. Zwłoki Matta leżały w pokracznej, niemal groteskowej pozie, a w jego brzuchu ziała czerwono-czarna plama. Jego twarz wykrzywiał grymas rozwścieczenia pomieszanego z niedowierzaniem. Nie dokończył swojego planu wykończenia mnie.
W końcu spojrzał na mnie. Jego oczy nie wyrażały żadnych emocji, jakby nie zabił właśnie człowieka.
- Mam nadzieję, że nie masz mi tego za złe. Rozumiesz, jesteś moją sojuszniczką, a on po prostu... - Nie wiem co mi strzeliło do głowy. Nie mam pojęcia, co za dzika żądza mną zawładnęła, że podniosłam się z ziemi i stając na palcach wpiłam się w usta chłopaka. Otto osłupiał momentalnie, jednak po chwili oddał pocałunek. Niezwykle lekko i czule. Spodziewałam się, że będzie całował zachłannie, bez zahamowań, ale jego delikatność pozytywnie mnie zaskoczyła. Wargi chłopaka były suche i spękane przez wiele dni spędzonych na arenie, więc pod tym względem te przeżycie odbiegało od moich wyobrażeń pierwszego pocałunku. Zamknęłam oczy chcąc się zatracić w jego zapachu i dotyku. Woni potu, kręcących się na karku końcówek włosów i szorstkiego zarostu. Biło od niego ciepło, a oddech trybuta otulił moją twarz powodując lekkie dreszcze.
Oderwaliśmy się od siebie. Otto wytrzeszczył oczy, wciąż nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się między nami wydarzyło. Ja zresztą też. Dotknęłam warg, wciąż czując na nich nacisk ust chłopaka. W szale namiętności nie usłyszeliśmy nawet nadlatującego nad naszymi głowami srebrnego poduszkowca, który odleciał cicho, zabierając ciało Matta.
- Przepraszam - rzekłam, bojąc się spojrzeć na jego twarz - nie powinnam była...
O dziwo, sojusznik uśmiechnął się do mnie szeroko. W jego oczach zatańczyły wesołe iskierki.
- Daj spokój, Vesper. Było w porządku - odparł i śmiejąc się pod nosem podszedł do miejsca, w którym upuścił swój prezent od sponsorów, zostawiając mnie z trzęsącymi się nogami. Idąc jego tropem, podniosłam należący do mnie pakunek i rozwiązałam wstążkę, ciekawa co czeka mnie pod wiekiem.
- Nie otwieraj tego tu, bo zabiją nas z palcem w dupie. Znajdźmy sobie jakąś lepszą kryjówkę - zaczął, krytycznie patrząc na mój brak pomyślunku i ruszył w obranym przed uderzeniem wielkiej fali kierunku - do mojej rodzinnej Dzielnicy Zachodniej.
Na miejscu Parady Trybutów zatrzymała nas jeszcze jedna rzecz - mały spadochron z przymocowaną doń metalową kapsułą. Wzięłam ją w ręce i otworzyłam, by w środku ujrzeć kwiat białej róży.
- Co się ociągasz? - Zawołał Otto, będąc już dobre dwadzieścia metrów dalej.
- Moment, zaraz cię dogonię! - Odkrzyknęłam i w odpowiedzi usłyszałam ciche pomrukiwania chłopaka.
W środku oprócz kwiatu była również karteczka od Katniss.

Brawo! Nie myślcie sobie jednak, że przez Wasz romans wygracie Igrzyska.

wtorek, 29 września 2015

XVII

Chłopcy
rzucają
dla zabawy
kamieniami 
w żaby

Żaby 
umierają
na poważnie
Erich Fried, "Bez humoru"



Przetarłam oczy w niedowierzaniu i po raz kolejny przeanalizowałam treść wiadomości Katniss. Czytając po raz setny słowa zapisane na kartce, te wciąż nie zmieniły swojego sensu. Poczułam ulgę, szybko jednak zastąpioną przez złość. Ulgę, że stąd znikniemy i pieprzone Igrzyska się zakończą, a złość o to, że głupi kapitolińczycy przez cały czas trwania walki na śmierć i życie myśleli, że wszystko jest ustawione, a my odgrywamy rolę w jakimś przedstawieniu. Westchnęłam głęboko. Tylko nie wrzeszcz, Ves, tylko nie wrzeszcz, nakazałam sobie w myślach i postanowiłam powiadomić o odkryciu Ottona.
Podpełzłam do chłopaka i szturchnęłam go w ramię. Z jego gardła wydobył się niemrawy, lecz pełen dezaprobaty pomruk, jednak mimo to wciąż spał jak zabity. 
- Otto! - szepnęłam wciąż potrząsając jego ramieniem
- Daj spokój, powiesz mi rano. - Przewrócił się na drugi bok ciężko wypuszczając powietrze. Skoro nie chciał po dobroci, postanowiłam inaczej go wybudzić. Trzepnęłam chłopaka w głowę. Jego oczy gwałtownie się rozwarły ukazując złość. Przynajmniej się rozbudził - czy to naprawdę nie może poczekać do jutra? - wycedził przez zęby. Pokręciłam głową i podałam mu tackę z kurczakiem. Chciałam przed widzami zachować pozory, że nie jestem świadoma tego, czego właśnie się dowiedziałam. Skrawek papieru wcisnęłam pomiędzy udka nieszczęsnego zwierzęcia - kurczak, serio? Budzisz mnie w środku nocy, żeby podzielić się ze mną kurczakiem? - uniósł w górę jedną brew ukazując tym samym swoje zniesmaczenie i złość.
- Kartka - mruknęłam. Chłopak w geście zrozumienia kiwnął głową i sięgnął po wiadomość, jednocześnie biorąc w rękę mięso. Przeczytał po raz pierwszy. Przeczytał po raz drugi. Po raz trzeci i czwarty i tak samo jak ja wciąż nie mógł nadziwić się głupocie ludzi uważających siebie za "oświeconą, błyskotliwą i inteligentną społeczność".
- Prędzej zrobią powtórkę sprzed piętnastu lat, niż zwolnią trybutów z areny w trakcie finału - sarknął i oddał mi karteczkę.
- To się okaże. Nie chce mi się dalej wierzyć, że dali sobie wmówić, że to wszystko jest zabawą, a po skończeniu Igrzysk wszyscy wrócimy w podskokach do domu. Nie wiem jak było u ciebie na Dożynkach, ale u nas Torii Vernal powiedziała nam, że będziemy walczyć o sławę i bogactwo. Nie wspomniała nic o śmierci trybutów. Może to ich zmyliło? Jak myślisz?
Otto podrapał się po brodzie, na której widoczny miał już zarost.
- Myślę, że niczego się nie nauczyli od ostatnich Igrzysk - jego ton był bezlitosny. Miał rację. A przynajmniej tak mi się wydawało. Kapitolińczycy już nie pierwszy raz pokazali światu swoją lekkomyślność. Nie wiedząc co dalej ze sobą zrobić, usiedliśmy i postanowiliśmy posilić się podesłanym nam mięsem, odkrywając tym samym jak bardzo byliśmy głodni.
Jeśli nie wiesz jak zdefiniować słowa "byś głodnym jak wilk" i "jeść aż się uszy trzęsły" to z autopsji mogę przekazać - głód dosięgnął mnie tak nagle i tak dotkliwie, że widząc jedzenie nie byłam w stanie myśleć dalej o kartce podesłanej przez Katniss. Czułam, jak żałośnie skurczony żołądek domagał się posiłku burcząc okropnie, a dłonie trzęsły mi się z niecierpliwością, zanim każdy kolejny kęs dostał się do ust. Wspaniała woń jedzenia rozniosła się wokół nas, aż do ust naleciała mi ślinka, a oczy się posilały samym widokiem pysznego jedzenia. Coś niesamowitego.
Po skończonym posiłku zamieniliśmy się. Ja poszłam się przespać, a Otto wartował.

***

- Vesper, obudź się. - Syknięcie przy uchu było ostrzegawcze, dlatego otworzyłam oczy i momentalnie sięgnęłam po nóż leżący obok głowy. Dopiero potem najciszej jak umiałam podniosłam się z ziemi. Chłopak nie pozwolił mi jednak wychylać się zbytnio. Spojrzałam na niego pytająco, na co on pokręcił głową. Za chwilę miałam sama się przekonać.
Napięłam mięśnie w oczekiwaniu. Nie minęła jednak chwila, a na drodze wyłoniła się sylwetka Hadrii, oświetlona przez blask naszego dogasającego ogniska. Szła nieuzbrojona, Ręce trzymała w kieszeniach zaplamionej zaschniętą krwią kurtki. Zacisnęłam szczęki i popatrzyłam na chłopaka. Ten gestem nakazał mi przygotować się do zaatakowania od boku. Kiwnęłam głową i ruszyłam we wskazanym przez chłopaka kierunku.
Roślinność zaszumiała, mimo moich największych starań, by zachować ciszę. Zaklęłam w duchu widząc jak dziewczyna zastrzygła uszami, odwracając głowę w moją stronę.
- Kto tu jest? -  Rozległo się pytanie. Pomimo jej bojowniczej i niczym nie przejmującej się postawy w jej głosie usłyszałam lekkie drżenie. No tak. Przecież straciła wszystkich swoich sojuszników. Jej prezencja różniła się od sylwetki wystrzałowej dziewczyny z wywiadu, czy doskonałej wojowniczki, jaką była podczas treningów.
Kocica zatrzymała się z jedną nogami lekko ugiętymi w kolanach. Gotowała się, by w razie niebezpieczeństwa uciec.
Wyszukałam w krzakach naprzeciwko stalowego spojrzenia oczu Ottona. Chłopak skinął lekko głową. Odpowiedziałam mu tym samym i nie zastanawiając się dłużej, oboje rzuciliśmy się w ataku partyzanckim na niczego niespodziewającą się dziewczynę.
Hadria pisnęła widząc dwa noże celowane w nią, jednak gdy rzuciłam w nią jednym z nich, tej udało się odskoczyć. Ostrze Ottona nawet jej nie drasnęło, dziewczyna nie dość że zrobiła błyskawiczny unik, to jeszcze zdążyła przy tym sięgnąć po leżący nieopodal mój nóż.
Tym razem jednak klinga broni chłopaka drasnęła ją w ramię, gdy ta podnosiła się. Stęknęła. Ja w tym czasie zaszłam są od tyłu. Dziewczyna znalazła się pomiędzy nami, przeskakując wzrokiem między moją, a jego twarzą, szukając jakiegoś wyjścia z sytuacji.
- To koniec, Hadrio - rzekłam, nie mogąc wciąż uwierzyć w to, jak los nam sprzyjał, pozwalając zapędzić w kozi róg najgorszą według nas rywalkę.
Kocica zacisnęła szczęki i zaczęła zaciskać i rozluźniać pięści. Nie zdążyłam jednak zarejestrować, kiedy ta rzuciła się na mnie z obnażonymi pazurami i typowym dla kotów sykiem. Ze zwinnością kota skoczyła na mnie, powalając mnie tym samym na plecy. Otton nie pozwolił jej jednak cieszyć się długo przewagą i chwyciwszy ją pod pachy, odciągnął Hadrię ode mnie. Dziewczyna syczała, kopała i wierzgała chcąc się wyswobodzić
- Zabij ją, teraz! No już! - wrzasnął chłopak, starając się utrzymać ją zamkniętą w żelaznym uścisku. Nic jej próby ucieczki jednak nie dały, dopóki nie usłyszeliśmy potężnego ryku fali wody. Chłód bryzy morskiej porwał nagle moje wyswobodzone z kucyka kosmyki włosów. Nasza zakładniczka zjeżyła się jak kot, a potem jakimś cudem dosięgła Ottona swoimi długimi pazurami.
- Udrapała mnie! - krzyknął, lecz mimowolnie ją puścił. Hadria uciekła nam. Nie to jednak było najgorsze, a ogromna fala, która zmierzała właśnie w naszą stronę.

*
Mówią, że lepiej późno, niż wcale. 
Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się napisać końcówkę tej historii, jednak przy moim zapale coś czarno to widzę... :(

sobota, 23 maja 2015

XVI

- Matthew? - zaczęłam ostrożnie. W oczach chłopaka pojawiło się zaskoczenie. Jego twarz wyglądała... dziko, rzekłabym, że prymitywnie. Nie sądziłam, że Igrzyska tak znacząco wpłyną na jego psychikę.
- Ve...Ves...Vesp-er - usłyszałam w odpowiedzi. Na jego twarzy pojawił się smutek - śmi-erć będzie na-szym wybaw-ieniem - wyciągnął w moją stronę drżącą dłoń - po-winniśmy umrz-eć
- Nie - stanowczy głos Ottona sprawił, że chłopak z przerażeniem odszedł kilka kroków i skulił się w sobie
- To morderca - Matt wyglądał jeszcze bardziej dziko, niż mogłam to sobie wyobrazić. W jego oczach nagle zaiskrzyła wściekłość niemalże zwierzęca. Nagle przestał też się jąkać - Vesper, odejdź od niego, on cię zabije - ostrzegł mnie i ruszył w moją stronę. Otton jednak stanął przede mną i zasłonił rękoma
- Nie, nawet nie podchodź
- Bo co? Mnie też zabijesz? - prychnął wbijając paznokcie w skórę dłoni. Mój sojusznik wyciągnął przed siebie niebezpiecznie ostro zakończony nóż grożąc przy tym stojącemu naprzeciw nam Matthewowi.
- Ona nie powinna tu być, nie zasługuje na to! - ryknął i nim Otton zdołał zareagować, ten rzucił się na niego, wyrwał mu z rąk ostrze i odrzuciwszy je na bok zaatakował twarz przeciwnika pięściami. Głośno wciągnęłam powietrze starając się rozdzielić ich i wstrzymać bójkę.
- Stop! Przestańcie! - wrzasnęłam, choć wiedziałam, że mnie nie usłuchają. Po krótkim czasie walki Otton zdobył przewagę i powaliwszy Matta na ziemię usiadł na jego klatce piersiowej okrakiem i zaczął serwować mu uderzenia w policzki i skronie. Głośne stęknięcia i ręce szarpiące za ramiona Ottona potwierdzały jednak, że będący pod nim przeciwnik żył.
Nie mogłam już na to patrzeć. Złapałam sojusznika za ręce i ściągnęłam go z ledwo dyszącego przyjaciela.
- Co ty robisz?! - krzyknęłam do Ottona, którego oko posiniało od uderzenia
- Nie zauważyłaś?! Ten sukinsyn rzucił się na mnie! - odpowiedź, którą uzyskałam również była wypowiedziana podniesionym tonem
- Obiecałam mu, że nasze sojusze nie będą się na siebie rzucać! - Otton szeroko otworzył oczy i zacisnął dłonie tak mocno, że zbielały i zaczęły się trząść
- A skąd ja kurwa miałem to wiedzieć?! - wrzasnął. W pewnym momencie Matt rzucił się chłopakowi na plecy i złapał zębami jego odsłoniętą szyję. Doskoczyłam do Otta, który usiłował zrzucić z siebie napastnika, co skutkowało jedynie tym, że mocniej zaciskał szczęki na skórze. Chłopak wył z bólu i wściekłości, a nieustępliwy Matt sprawiał mu jeszcze większy ból. Spod jego odsłoniętych zębów wypłynęła krew. Atakowany przewrócił się na plecy przygwożdżając tym samym do ziemi Matta. Leżący w poszyciu stęknął. Zdobywszy przewagę, mój sojusznik ponownie znalazł się na klatce piersiowej oszalałego. Usłyszałam głośne chrupnięcie. Otto wstał z niego i splunął. Żałosne ciało chłopaka było całe poobijane. Z rozciętej wargi sączyła się krew, tak samo jak ze złamanego nosa. Oczy miał opuchnięte do tego stopnia, że zamieniły się w ledwo widoczne szparki. Wyszczerzył zalane szkarłatną posoką zęby, w których zauważalne były spore braki po silnych ciosach Carlighta.
- Skończyłeś? - zadrwił Matt, gdy jego przeciwnik sięgnął po upuszczone wcześniej ostrze i schował je do pochwy. Dyszał ciężko. Do spoconego czoła przykleiły mu się ciemne kosmyki włosów, a do rany na szyi przycisnął dłoń. Mimo to nie mógł zatamować strumienia, który niedługo mógł znacząco osłabić chłopaka. Omiótł przeciwnika lodowatym spojrzeniem i wykrzywił usta w grymasie złośliwego uśmiechu. Zaraz potem z całej siły kopnął go w bok, aż skulił się przyciskając dłonie do brzucha
- Teraz tak. Spróbuj za nami iść, a pożałujesz. Żyjesz tylko ze względu na Vesper. - Ruszyliśmy w dalszą drogę. Dzięki tej walce zrozumiałam, że pomimo tego, że Otto za wszelką cenę chciał pokazać swoją siłę, wytrwałość i bezduszność, gdzieś w jego wnętrzu krył się mały zalążek dobra, ukryty gdzieś pomiędzy żądzą mordu i marzeniach o wypruwaniu flaków swoich przeciwników. To, że miał litość do mnie, Blue, a teraz nawet i Matta świadczyło o jego dobroci. Pokręciłam głową. Zaszantażował mnie, że jeśli się do niego nie przyłączę, zabije mnie, Blue pozwolił się zabić, a Matta pobił niemal do nieprzytomności. Bronił się. Ale zranił Matta dotkliwiej, niż otrzymał w zamian. Otton był brutalny. Ale... cóż powinnam właściwie o nim myśleć? Westchnęłam. Był jaki był. Mogłam obwiniać i usprawiedliwiać jego poczynania bez końca, ale przecież byliśmy na Igrzyskach. Czegóż innego powinnam się spodziewać po ludziach zamkniętych na arenie by walczyć o przetrwanie? Wyrzuciłam z głowy myśl o nim. To nie Igrzyska definiowały człowieka, a jego poczynania w życiu codziennym. Jaka szkoda, że nie miałam szansy poznać go wcześniej. Może nie miałabym wtedy takich problemów z moją opinią o nim. No cóż, co się stało to się nie odstanie.
Po dwugodzinnym marszu zatrzymaliśmy się. Powoli zapadał zmrok, dlatego postanowiliśmy rozbić obóz, odsuwając się znacznie od ścieżki. Rozłożyliśmy swoje śpiwory na ziemi i podzieliliśmy jedzenie po równo. Posiłek spożyliśmy w milczeniu, a następnie objęłam wartę, siedząc w śpiworze oparta o pień drzewa. Wiedziałam, że pomimo zmęczenia nie zasnę, a chciałam, by zmęczony walką Otton wypoczął i zdobył siłę na następny dzień. Bałam się przyznać sama przed sobą, że chodziło również o mój lęk przed nim. W dłoniach trzymałam nóż. Wodziłam palcami wzdłuż jego klingi, dotykałam ostrza i rękojeści. Metal był zimny w dotyku i lekko chropowaty, jednak jego ciężar uspokajał mnie na swój dziwny sposób. Oddychałam głęboko wpatrując się w widoczne za drzewami wysokie wieżowce. Szklane budynki były pozostałością po stworzoną na potrzeby Igrzysk Dzielnicą Zachodnią. A więc zmierzamy w kierunku domu, pomyślałam. Zaczęłam przypominać sobie twarze mamy, siostry i Cassidy. Wszystkie trzy były niezwykle odległe i spoglądałam na nie jak przez mgłę. Przypomniała mi się ostatnia rozmowa z rodzicielką, tuż przed tym jak pojechaliśmy do centrum szkoleniowego. Siedziała rozparta w fotelu, dumna, że jej dziecko ma szansę "zdobycia sławy" i "przyniesienia chwały rodzinie". Załkałam, więc aby zdusić w sobie ból i płacz, przygryzłam swoją dłoń. Łzy spływały smętnie po moich zapadniętych policzkach. Wycierając je bezwiednie dotknęłam niewidzącego oka. Przyzwyczaiłam się do jego wadliwości i przestałam się nawet tym przejmować, zachowywałam się tak, jakby nie działało od zawsze.
Coś zapiszczało. Ujrzałam biały spadochronik spadający z nieba kilkadziesiąt metrów obok nas. Prezent od sponsorów? Zwlokłam się z ziemi i podeszłam do metalowego kwadratowego pakunku. Otwarłam go. W środku znajdował się talerz z pieczonym kurczakiem, a pod nim złożona na cztery części mała karteczka. Sięgnęłam po nią i rozłożyłam ją.

Kapitolińczycy właśnie zdali sobie sprawę, że trybuci umierają naprawdę.
 Właśnie starają się zrobić wszystko, by uratować ocalałych z areny. W samą porę, zobaczymy co z tego wyniknie.
  Katniss.

wtorek, 28 kwietnia 2015

XV

W tamtym momencie nie byłam w stanie zrobić nic innego, jak rzucić się w objęcia Ottona i wyszlochać się za wszystkie czasy, kiedy przybierałam maskę twardej zawodniczki, niepoddającej się mimo poważnie uszkodzonego oka i wielokrotnego znoszenia bólu. Wiedziałam, że chłopak był zaskoczony moją nagłą reakcją, jednak pozwolił mi ukoić ból w swoim ramieniu, nieśmiało dotykając moich pleców.
- Wybacz, Vesper. To był jej wybór - szepnął z twarzą ukrytą w moich włosach. Pokiwałam głową, wciąż nie mogąc powstrzymać toczących się po moich policzkach łez. Po chwili wyczułam napięcie w jego mięśniach, dlatego też zrozumiałam, że powinnam zwolnić uścisk i odejść krok w tył. 
- Rozumiem to - odparłam siadając na trawie. Różowe kwiaty przybrały barwę szkarłatu w miejscu, gdzie padło martwe ciało Blue - ilu właściwie nas zostało? - zapytałam, a chłopak opadł na ziemię obok mnie.
- Niech no pomyślę... my, Hadria, Matthew i Beatryce? Chyba to wszyscy - zastanowił się wyliczając wszystkich na palcach rąk, a raczej ręki. J e d n e j  ręki. Została nas garstka, wszyscy ginęli w zastraszającym tempie, a ja nie mogłam być pewna jak długo zdołam utrzymać jeszcze sojusz z Ottonem. Szczerze powiedziawszy, nie chciałam, żeby to on był poza mną ostatnim ocalałym. Czy powinnam odejść? Zdecydowanie tak. W tamtej chwili nie byłam jednak na to gotowa. Co będzie to będzie, pomyślałam i wstałam otrzepując tył spodni.
- Myślisz, że uda nam się jakoś z zaskoczenia wyeliminować pozostałych? Czy pozwolimy im się pozabijać nawzajem? - spojrzał na mnie nieprzeniknionym wzrokiem i rozłożył się na ziemi
- Obawiam się, że równie prawdopodobne jest, że inni myślą to samo o nas - odparł spokojnie - chociaż właściwie nie jest powiedziane, że wiedzą o naszym sojuszu. Myślę, że jakby się zastanowić, można łatwo odgadnąć ich taktykę i zaatakować. O ile wiesz, gdzie ich spotkamy - mówił do rzeczy, to fakt. Jednak zapomniał, że pozwalając umrzeć Blue, która wpadła na swojej drodze i na Kocicę i  na Matthewa pozbawił nas szansy dowiedzenia się o miejscach, w których rezydowali - Hadria jest w którejś tam części kotem, a jak wiemy koty chodzą własnymi ścieżkami. Tym tropem możemy dojść do tego, że działa sama - rzekł marszcząc przy tym brwi. Podrapał się po podbródku i zabawnie wykrzywił usta
- Matthew podobno oszalał, więc raczej też będzie się trzymał od wszystkich z daleka, prawda? 
- Niekoniecznie. Równie dobrze mógł zawrzeć sojusz z Beatryce i zaplanować morderstwo, kiedy tylko ona będzie najmniej się tego spodziewać
Rany, potrafił nieźle odgadnąć ludzkie zamiary. Spokojne, psychologiczne zagrania. Pewnie swoje ofiary również omotywał tak, by działały instynktownie i kierowały się adrenaliną. A skoro o tym mowa...
- Ilu ludzi zabiłeś na arenie? - dosięgło mnie lodowate i rażące niczym słońce spojrzenie stalowych oczu
- Naprawdę? Naprawdę cię to interesuje? Mogłaś zapytać o wszystko - o pogodę, rozmiar buta, czy dobrze bawię się na Igrzyskach, czy nie denerwuje mnie brak toalet na arenie, a ty chcesz się dowiedzieć ile morderstw popełniłem w ciągu ostatnich trzech tygodni? - ton równie zimny jak sopel lodu i równie ostry jak brzytwa. Zrobiło mi się głupio, jednak nieśmiało pokiwałam głową. Otton westchnął z irytacją
- Pięciu. Czy teraz czujesz się usatysfakcjonowana? - nie czekając na odpowiedź wstał i odszedł kilka kroków
- Nie chciałam cię urazić, naprawdę - spojrzał na mnie, jednak tym razem z pewną skruchą
- Nie chodzi mi o urazę. Po prostu czuję wstyd i zażenowanie i wiem, że twarze tych ludzi będą mi się długo śnić po nocach. Zakładając, że przetrwam Igrzyska. Jeśli nie, a o ile istnieje  c o ś  po śmierci, to i tam oni będą mnie prześladować. Tego jedynie jestem pewien.
Przykra wizja. Miałam na sumieniu zaledwie jedno ludzkie życie, w dodatku zabiłam w obronie własnej, a sama czułam się z tym okropnie.
- A gdybym się nie zgodziła na sojusz z tobą...
- Czy bym cię zabił? - dokończył za mnie i uśmiechnął się półgębkiem - bez wahania
Mina mi nie zrzedła. Wiedziałam, że taką odpowiedź mogę uzyskać i nie winiłam go za udzielenie jej - ruszajmy. Wkrótce przestanie tu być bezpiecznie, a ja nie chcę nas narażać na nieprzyjemności ze strony innych trybutów czy organizatorów Igrzysk
- Dokąd więc się udamy? - zapytałam próbując dostrzec cokolwiek ponad koronami drzew.
- Byłem w mieście, gdy budynki nagle zaczęły popadać w ruinę. Udało mi się uciec i kiedy znalazłem się w bezpiecznej odległości od upadających gmachów chciałem się porozglądać i poszukać ewentualnego schronienia, na wypadek, gdyby w lesie zrobiło się niebezpiecznie. Zobaczyłem, że nie całe miasto się zniszczyło, zachowało się kilka wieżowców. Myślę, że to może być dobre miejsce na kryjówkę
Być może, właśnie. Niczego nie mogliśmy być przecież pewni. Po krótkich, lecz dokładnych przygotowaniach zebraliśmy wszystkie swoje rzeczy i ruszyliśmy przed siebie, chcąc dostać się do wspomnianych przez Ottona biurowców. Postanowiliśmy przejść na około,  przez las, wiedząc, że ta droga jest bezpieczniejsza, niż przedzieranie się gruzowiskiem w upalny dzień.
- Vesper, stój - Otton zatrzymał mnie ręką, na co ja spojrzałam na niego pytająco. Chłopak przykucnął i wskazał palcem krzaki, wyciągając nóż z pochwy najciszej jak tylko umiał. Idąc jego śladem również przycupnęłam na ziemi i jedynie głowę wyciągnęłam najmocniej jak umiałam, by zobaczyć co sprawiło, że postanowił się skradać.
Zamarłam.
Bełkotliwy, lecz dziwnie znajomy głos wywołał na mojej skórze gęsią skórkę. Nerwowy chichot postaci i jej nagłe głośne sapnięcia przypominały zachowanie osoby chorej na umyśle. Tak samo cała sylwetka tego kogoś. Stał tyłem do nas, zgarbiony, kręcił się w lewo i w prawo, ręce trzymając przykurczone przy klatce piersiowej. Kręcone włosy opadające niemalże na nagie łopatki mężczyzny były skołtunione i przetłuszczone, a plecy brudne, poranione i spocone. Postać miała na sobie jedynie spodnie - a raczej ich nędzne strzępy. Śmiech nie ustawał, a mnie denerwował mój brak umiejętności przyporządkowania głosu do osoby, do której należał. W końcu jednak chłopak odwrócił się do nas. Szaleńcze oczy miał wytrzeszczone i patrzące jakby daleko przed siebie. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Pisnęłam krótko, co wystarczyło, by zwrócić na siebie uwagę chłopaka. Otton rzucił mi długie karcące spojrzenie, a ja nie przejmując się nim wstałam z miejsca.

wtorek, 3 czerwca 2014

XIV

To było pewne, że kapitolińscy farmaceuci dodali czegoś szczególnego do naszych lekarstw - po kilku godzinach moja rana wydawała się wyglądać lepiej, niż wcześniej, choć wciąż chodziłam z wielkim trudem, a noga dalej bolała. Nie byłam jednak w stanie narzekać na brak poprawy. Czysta i z wielką ulgą usiadłam na trawie razem z Blue. Tymczasem Otton przyszedł z całym naręczem martwych królików, które musiały dać się złapać we wnyki.
- Założę się, że jesteście głodne - rzekł kładąc zwierzęta na ziemi. Z ciekawością przyglądałam się, jak jego długie palce, utytłane z krwi ze zręcznością odplątywały zwierzęta z metalowych linek, a następnie z pomocą noża zdzierały skórę, obnażając mięso gryzoni. - mylę się? - dodał unosząc brew ku górze. Chłopak nie należał do grona osób, które tolerowały bycie ignorowanymi. Pokiwałam głową zgodnie z prawdą. Przez chwilę wszyscy milczeliśmy, jakby przerwana cisza miała sprowadzić na nas klęskę.
- Jak myślicie, ile już tutaj jesteśmy? - błękitnowłosa odezwała się nagle, wywołując w nas zaskoczenie pytaniem. Otton oderwał się od wykonywanej wcześniej czynności i spojrzał na nią długim, spokojnym spojrzeniem. 
- Nie jestem pewien, ale chyba niedługo miną trzy tygodnie - odparł gorzko i wrócił do uprzednio wykonywanej czynności. Blue westchnęła głośno i zakryła twarz dłońmi. Nie trzeba było być specjalnie inteligentnym, żeby wiedzieć o czym myślała w tamtej chwili - o Angeli. Jej ukochanej, najwspanialszej Angeli, którą straciła wiele dni temu. Znając odpowiedź, spytałam się jej jednak co wspomina.
Przez moment w jej błękitnych oczach widziałam płomień miłości, który zgasł, niczym pojedyncza świeczka, zastąpiona przez smutek, żal, gorycz. Cierpienie. Tym jedynym słowem byłam w stanie nazwać całe jej jestestwo w tamtej chwili. 
- Vesper... Wiem, że się nie zgodzisz, ale proszę, pozwól mi umrzeć - wiedziałam, że każda próba odmowy będzie wiązała się z naleganiem dziewczyny. Nie było sensu sprzeczać się z osobą, która straciła sens swojego życia, jednak ta osoba była dla mnie oparciem w najgorszych, najcięższych chwilach. Byłam świadoma, że śmierć tylko ukoi jej ból, jednak bałam się, że tak szybko poprosi ponownie o śmierć. 
Otton westchnął przeciągle i otarł o czarną koszulkę splamiony krwią nóż, podchodząc do błękitnowłosej dziewczyny. Wstałam, wiedząc, co zaraz może się stać.
- Otto, nie. Proszę! - złapałam go za ramiona, stawiając opór, gdy próbował obejść mnie. 
- Nie widzisz, że ona sama tego chce? Wolisz, żeby zabiła ją Hadria?! - brązowowłosy krzyczał, próbując uciszyć mój protest. Nie dawałam jednak za wygraną. Wbijałam paznokcie w skórę chłopaka, raniąc go. Spod moich palców powoli ciekły strużki ciepłej, szkarłatnej posoki. 
- Nie! Ona tylko tak mówi! Ona nie chce zginąć! - wrzeszczałam, pragnąc w jakiś sposób uchronić ją przed czymś, czego sama pragnęła. Blue dotknęła szczupłą, bladą dłonią mojego ramienia.
- Vesper, proszę. Nie utrudniaj tego - głos miała zdeterminowany, ale spokojny. Opuściłam dłonie i odeszłam w geście pojednania. Ciemnowłosy w tym czasie podał jej ostrze i dał jej przestrzeń, by mogła uczynić swoją powinność. - dziękuję - szepnęła z lekkim uśmiechem na ustach i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, widziałam jak klinga noża z niemiłym dźwiękiem została wbita w brzuch trybutki. 
Wybuch armatni. Ten odgłos zmusił mnie do spojrzenia na twarz dziewczyny - bladej, pustej, bez żadnych emocji. Martwej. Po jej wardze i brodzie ciekł potok świeżej krwi, a oczy wpatrywały się pusto w niebo. Z moich oczy natychmiast poleciały ciurkiem słone łzy smutku i goryczy. Pomimo wcześniejszego udawania twardej, trudnej zawodniczki - zmiękłam, klęcząc przy ciele, które wcześniej należało do mojej kompanki, sojuszniczki, przyjaciółki. Rozpłakałam się na dobre, gdy palcem środkowym i wskazującym delikatnie zamknęłam oczy Blue.
- Mam nadzieję, że po drugiej stronie będzie ci lepiej, niż tutaj. Spoczywaj w pokoju, Blue - Otton pomimo spokoju wyglądał na poruszonego w tamtej chwili. Mięśnie jego ramion były napięte, a po skórze pełzła mu gęsia skórka. Odeszłam od dziewczyny w chwili, gdy nadleciał srebrny poduszkowiec, mający zabrać jej martwe ciało z areny. 

środa, 28 sierpnia 2013

XIII

Płomienie zatańczyły na podpalonym drewnie, ocieplając nasze ciała. Popatrzyłam z zachwytem na twarz Ottona, rozjaśnioną złotym blaskiem ognia. Cienie niesamowicie kontrastowały ze skórą zabarwioną na złoto, tańcząc szalenie. W jego stalowych tęczówkach odbijały się pomarańczowe płomienie ognia. Chłopak rzucił mi zdziwione spojrzenie.
-Khm... Vesper... Gapisz się na mnie. - W jego głosie kryła się konsternacja.
-Wybacz - bąknęłam i usiadłam po turecku, drżąc lekko.
-Zimno ci? - zapytał, a ja energicznie pokręciłam głową. Otton popatrzył na mnie dziwnym wzrokiem, w którym kryło się coś jeszcze, czego nie potrafiłam określić. Wzruszył ramionami.- Co jest z twoim okiem?- wypalił po chwili milczenia.
-Kiedy waliły się budynki, szklany odłamek wpadł mi do oka - powiedziałam tonem całkowicie wypranym z emocji.
-Musiało boleć - odparł, opierając łokcie o kolana.
-Ta. Płakałam niemal z bólu.
-Cóż. Żadne z nas najwyraźniej nie spodziewało się, że naprawdę będą chcieli nam zrobić krzywdę w trakcie tych Igrzysk. - Zaśmiałam się gorzko.
-Tobie nic nie jest, Ottonie. - Chłopak milczał przez chwilę.
-Mam spaczoną psychikę. Nie jesteś świadoma tego, ile osób zabiłem tymi rękami - rzekł i uniósł dłonie do góry.
-Na treningach wyglądałeś, jakby śmierć i zabójstwa były dla ciebie normą. - Przeszyło mnie zimne spojrzenie jego zimnych, jak lód i szarych, niczym sztormowe niebo oczu.
-Normą?! Ty wiesz o czym ty mówisz, Vesper? - Chłopak był nie tylko poirytowany, ale i wyczułam w jego słowach nutę niedowierzania. Nachyliłam się nad nim lekko.
-Skąd miałam wiedzieć? - wycedziłam przez zęby. - Przecież nic nie chcesz o sobie powiedzieć! Jesteś dla mnie jedną wielką niewiadomą!
-I nic dziwnego! Niechętnie mówię o przeszłości. - Na końcu jego ton złagodniał. Przyjrzałam mi się badawczo.
-Bo?
-Później ci opowiem. Teraz śpij, ja popilnuję. - położyłam się przy ognisku i przez chwilę patrzyłam  się w oczy chłopaka, następnie wyciągając z pochwy nóż, który ułożyłam u swego boku- na wszelki wypadek.
-Dobranoc - rzekłam cicho.
-Dobranoc - odparł, ponownie utkwiwszy wzrok w złotych, strzelających cicho płomieniach ognia. Słysząc jego odpowiedź przymknęłam powieki, zabarwione przez światło na kolor czerwieni i zasnęłam na długie godziny.
***
Stanęłam na wielkiej polanie. Silny wiatr rozwiewał moje ciemne włosy i wysokie, soczyście zielone trawy, które łaskotały moje bose stopy i kostki. Czerwona sukienka, którą miała na sobie załopotała pod wpływem podmuchu wiatru, a ja rozpoznałam w niej swoją kreację dożynkową.
Popatrzyłam na krajobraz wokół mnie. Łąka rozciągała się dookoła, otoczona przez odległy las liściasty. Po błękitnym niebie zaś sunęły białe, lekkie obłoki. Stałam na środku łąki, podziwiając majestatyczne widoki. Westchnęłam głęboko, wdychając pełną piersią świeże, rześkie powietrze i przysiadłam na trawie, zamykając przy tym oczy.
-Vesper. Już prawie koniec. - Usłyszałam nad sobą miękki kobiecy głos, a później czyjaś delikatna dłoń subtelnie pogładziła mnie po głowie.
-Boję się, że zawiodę - szepnęłam i rozwarłam powieki. Ujrzałam nad sobą piękną kobietę o długich złocistych włosach, przytrzymywanych przez wieniec śnieżnobiałych lilii. Karnacja kobiety była różana, przez co cała jej sylwetka niemal jaśniała w blasku swojej chwały. Rusałka uśmiechnęła się serdecznie, ale z nutą tajemniczości.
-Nie zawiedziesz, moje dziecko, nie zawiedziesz - szepnęła i nim zniknęła - złożyła na moim czole pocałunek.
Moje serce napełniło się wiarą i nadzieją, ale i trwogą, że słowa nieznajomej nie sprawdzą się.
***
Zamrugałam i wstając z ziemi przetarłam zaspane jeszcze oczy. Niebo dopiero rozjaśniało się blaskiem słońca i przybrało czerwono - złotą barwę. Drzewa uśpione jeszcze były pod kurtyną mroku, a z naszego wczorajszego ogniska tliły się nadpalone i w połowie spopielałe polana. Otton zaś spał do przeciwnej stronie ogniska. Na jego twarzy malowała się błogość, a jego sylwetka stwarzała pozory kogoś nieszkodliwego, kto nie skrzywdziłby nawet muchy.
Ziewnęłam przeciągle i wstałam, by rozprostować kości. Po chwili usłyszałam głośne westchnięcie, więc  popatrzyłam na Ottona, który wpatrywał się we mnie swoim stalowym spojrzeniem z nieprzeniknioną miną.
-Chyba zasnąłeś wartując - odezwałam się, a on pokiwał głową.
-Raczej nie chyba - mruknął i przetarł oczy. Po krótkiej chwili leżenia na plecach, chłopak wstał i otrzepał się z ziemi i igieł, które przyczepiły się do jego ubrania. - Zgaduję, że tak samo jak ja, bardzo chcesz się wykąpać.
Pokiwałam głową. Trybut zarzucił sobie plecak na plecy i schował do pochwy swoją broń. Uczyniłam to samo, a potem ruszyłam za nim, do miejsca, w którym miałam nadzieję znaleźć jezioro.
***
Po półgodzinnym marszu przez las, a właściwie po półgodzinnym przedzieraniu się przez gęstwinę, wyszliśmy na małą polanę, na której rosły dziwne fioletowo- czarne kwiaty. Zobaczyliśmy mały stawik otoczony przez pałki wodne. Westchnęłam z radości i już zrzucałam broń na ziemię, kiedy Otton mnie zatrzymał ręką.
-Nie - rzekł krótko. - Obserwuj kwiaty.
Popatrzyłam na niego, jak na idiotę.
-Patrz - rzucił poirytowany. - Zmieniają barwy od stanu wody. - Popatrzyłam na kwiaty. - Teraz są fioletowo - czarne, co znaczy, że woda jest skażona i wypali ci skórę.
-A niby skąd ty to wiesz?! - zbuntowałam się.
-Bo przez cholerne trzy dni obserwowałem polanę - wycedził. Milczałam, zastanawiając się chwilę.
-Kontynuuj - mruknęłam. Chłopak posłał mi lekki półuśmiech. 
-Niedługo powinny uschnąć, co znaczy, że woda całkowicie wyschnie na kilka godzin. - Jak powiedział, tak też się stało. Kwiaty w mgnieniu oka oklapły i wysuszyły się, barwiąc na brąz. Po chwili i jezioro wyschło, jakby ktoś wyciągnął kurek z dna. Patrzyłam się na tamtą scenę z niedowierzaniem. - Za kilka godzin kwiaty będą różowe, a woda idealna do kąpieli i spożycia - zakończył i zsunął plecak z ramienia. - Tymczasem możemy na coś zapolować - mruknął jeszcze, a kilka minut później zajął się zakładaniem wnyk. Ja w tym czasie postanowiłam rozejrzeć się w pobliżu za królikami, które rzekomo kręciły się wokół.
Szłam ostrożnie, rozglądając się wokół. Skradając się nie wydawałam najmniejszego hałasu, więc mój słuch w małym stopniu  wyostrzył się na najcichsze dźwięki. Po długim bezsensownym szukaniu gryzoni, usłyszałam za sobą łamiącą się gałązkę. Głośno wciągnęłam powietrze i mocniej złapałam topór w dłoni.
Za mną zawibrowało powietrze i poczułam ciepły oddech na karku. Nim zwierzę stojące za mną zdążyło zaatakować, ja rzuciłam się do ucieczki. Krew zmroziła mi się w żyłach, gdy potwór za mną wydał okropny dźwięk przypominający szczekanie, ale dużo donośniejsze i bardziej przerażające. Rzuciłam krótkie spojrzenie przez ramię i niemal zamarłam widząc za sobą postać zmutowanego wilka o żółtozłotych ślepiach przepełnionych wściekłością. 
Jego czarne źrenice zwęziły się do granic możliwości i przypominały wtedy jedynie czarne kropki atramentu. Bestia szczerzyła wielkie zęby, a z jego pyska toczyła się piana. Gigantyczne łapy wilka wybijały równy rytm, a z jego gardła wciąż wydobywało się szczekanie. Zwierzę przewyższało mnie wzrostem, a jego ciemnobrązowe futro było najeżone.
Zagapiłam się i potknęłam o wystający korzeń, a następnie przekoziołkowałam i kilka metrów dalej  rypnęłam na plecy z głuchym łoskotem. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, zamykając przy tym oczy. Otwarłam je jednak szybko i złapałam w dłonie topór, czekając na atak bestii, który nastąpił zaraz potem. Wilk wyskoczył z krzaków i z siłą imadła zacisnął szczęki na mojej kostce. Zawyłam z bólu, gdy zmiech zaczął mnie za nią ciągnąć i tarmosić. 
Pomimo okropnego bólu zaczęłam wyrywać nogę z paszczy zwierzęcia. Gdy zacisk minimalnie się rozluźnił, ja przyłożyłam mu w głowę wolną nogą, chcąc zmiażdżyć mu czaszkę ciężką podeszwą buta.
Jak na zawołanie zwierz puścił moją kończynę z głośnym skowytem, a ja pomimo silnego bólu i krwi sączącej się z rany szarpanej, rzuciłam się na wilka z toporem. Z impetem uderzyłam go trzonkiem siekiery w szczękę, która odskoczyła z chrzęstem do góry. Wilk piszczał w agonii, a ja zatopiłam ostrze aż po nasadę w jego karku.
Dyszałam głośno.
-Trafiłeś na złą osobę, bestio - wydukałam, wycierając zakrwawione ostrze o futro potwora. - Ciekawe, czy przynajmniej dobrze smakujesz - mruknęłam i nożem, który wyjęłam chwilę później z pochwy rozcięłam brzuch trupa.
-Vesper! - Usłyszałam za sobą znajomy głos. Wstałam błyskawicznie i popatrzyłam na zmasakrowaną twarz Blue.
-Blue! - Mój głos przesycony był ulgą. Dokuśtykałam do dziewczyny. Objęłam ją lekko, lecz mimo mojej delikatności, błękitnowłosa zasyczała z bólu. Odsunęłam się od niej i zobaczyłam, że jej twarz jest nie tylko posiniaczona, jej warga rozcięta, ale przez całą długość twarzy przechodziły długie ślady pięciu pazurów. Jej ręce były również poranione i posiniaczone, a jej włosy pokryte były szarym kurzem.
-Co ci się stało? - spytałam zaniepokojona.
-Kiedy rozdzieliłyśmy się w mieście, zostałam przysypana przez gruz. Później starłam się z Matthewem. On oszalał, Vesper! Chciał mnie zabić, ale uciekłam. Wczoraj jednak przeżyłam bliskie spotkanie trzeciego stopnia z Hadrią i... - popatrzyła na siebie. - Ja... Vesper, ja już nie mam siły, ja chcę umrzeć. - Dziewczyna niemal płakała, błagając mnie o śmierć. Pokręciłam głową, a z jej gardła wydobył się jęk.
-Mamy apteczkę, Blue. Opatrzymy twoje rany i wrócisz do formy - zapewniłam ją, jednak trybutka protestowała kręcąc głową.
-Pozwól mi umrzeć, Ves! Zasłużyłam na śmierć!- błagała, kurczowo trzymając mnie za ręce. Po chwili zabrała mi nóż i wycelowała nim sobie ostrzem w brzuch, szykując się do śmiercionośnego pchnięcia. - Muszę wrócić do Angeli. Potrzebuję jej! - jej głos stał się płaczliwy i przepełniony rozpaczą nad stratą ukochanej.
-Zaraz, co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam zirytowana jej dziecinnym desperackim zachowaniem, a potem wyrwałam ostrze z dłoni dziewczyny, ale dopiero po krótkiej szarpaninie, pełnej głośnych protestów i krzyków Blue. - Będziesz żyć! Jasne?! - warknęłam, przykładając swoje czoło do jej. Lekko pokiwała głową.
***
Wróciłyśmy na polanę, która zalana była słońcem, którego promienie przechodziły przez korony drzew i rzucały na ziemię abstrakcyjne nasłonecznione plamy i odbijały się od nieprzeniknionej tafli jeziora koloru indygo. Smukłe płatki dziwnych kwiatów zabarwiły się na jasny róż, a drzewa szumiały lekko. Niebo błękitniało, a trawa powiewała delikatnie. Na środku łączki leżał Otton, wygrzewając się w blasku słońca, który sprawiał, że jego jasna skóra jeszcze bardziej jaśniała, a jego brązowe włosy przybrały niesamowitą złotą szatę. Wydawało mi się to aż niesamowite, że chłopak po tylu dniach spędzonych na arenie wygląda wciąż dobrze, choć może jego surowa uroda przyćmiewała wszystkie wady, które zdawały się nie istnieć.
Skarciłam się w myślach za takie myśli i dopiero teraz zauważyłam, że pod oczami chłopaka widnieją głębokie cienie, a twarz upstrzona jest krwią zmieszaną z błotem. Ręce chłopaka pokryte były śladami zadrapań i licznymi ranami, a koszulka rozpruta przy kołnierzu. 
-No w końcu! Ileż można czekać, aż wrócisz z głupimi króli... - chłopak urwał w pół słowa, widząc sylwetki poranionych i potłuczonych dziewcząt, pobladłych z bólu i przerażenia - naszych sylwetek. - Co jest? - zapytał patrząc na moją nogę.
-Zmiech mnie zaatakował - rzuciłam lakonicznie. - Ona bardziej potrzebuje pomocy. To moja sojuszniczka. - Otton popatrzył się na mnie z gniewem i niedowierzaniem.
-Przecież to  j a  jestem twoim sojusznikiem! - warknął.
-Ona była przed tobą. Wyciągnij apteczkę - mruknęłam, siadając razem z Blue na ziemi.
-Obiecuję, że po wyleczeniu zniknę - powiedziała z trudem. Otton przez chwilę wpatrywał się w przestrzeń, po czym wyciągnął apteczkę z plecaka.
-Dziękuję - rzekłam z nieukrywaną wdzięcznością.

środa, 21 sierpnia 2013

XII

Temperatura wciąż rosła, kiedy ja uparcie parłam naprzód. Nie wiedziałam, dokąd się kierować, a me podniebienie suszyło pragnienie. Zaginiony plecak, cóż za strata!,zaczęłam gderać w myślach, chcąc skarcić siebie za taką nieuwagę. Dodatkowo nie pomagał mi fakt o niesprawności mojego oka.
Po pewnym czasie błądzenia bez celu po ruinach "Kapitolu", postanowiłam położyć się na jednym z rozgrzanych betonowych odłamków, który kiedyś służył jako ściana budynku i przymknęłam oczy, choć na chwilę starając się odetchnąć od Igrzysk. Byłam jednak na tyle nieostrożna, że zasnęłam, pozostając na widoku.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się na wysokim klifie, o którego kamienne ściany rozbijały się błękitne fale wzburzonego morza. Do nozdrzy napływał mi świeży i lekki zapach bryzy, a do uszu dobiegał szum wody. Wstałam powoli, z ulgą odkrywając, że moje oko działa, jak powinno, a wszystkie drobniejsze i te poważniejsze rany na moim ciele zniknęły. Krzyknęłam z radości i zatańczyłam krótki i dziki taniec, który polegał na energicznym przytupywaniu, podskakiwaniu i gęstych piruetach. Uśmiechałam się. Po tylu dniach spędzonych na arenie- w końcu się uśmiechałam. Popatrzyłam na siebie, zaskoczona faktem, że nie byłam ubrana w strój z areny. Czyżbym uciekła? A może ktoś mnie stamtąd wyniósł?, pomyślałam, rozglądając się gorączkowo. Za mną znajdował się gęsty las, w którym miałam nadzieję uzyskać informację o swoim położeniu. Nim jednak ruszyłam w drogę- popatrzyłam się niżej, szukając plaży. Udało mi się takową wypatrzeć- znajdywały się na niej rzędy brudnych slumsów zbudowanych z przerdzewiałej blachy falistej i plastikowych części. Na dachach chat i na ich prowizorycznych werandach walały się świeże i zeschnięte glony oraz szkielety do połowy niedojedzonych ryb.
Wzdrygnęłam się, czując odór odchodów, które najwyraźniej leżały gdzieś w pobliżu faweli. Wyraźnie widziałam, jak przechodzący tamtędy wcześniej chłopiec w podartych, szmacianych butach zatrzymał się, ściągnął spodnie i załatwił się tuż przed wejściem do jednego z mieszkań. W drzwiach pojawiła się wysoka kobieta o dość obfitych kształtach i bardzo szerokich biodrach. Śniadoskóra pani domu miała długi czarny warkocz zarzucony na jedno ramię, a na jej młodej twarzy malowało się zdumienie zmieszane z gniewem. Krzyknęła coś w niezrozumiałym dla mnie języku, a później skoczyła do domu, z którego wybiegła, trzymając w ręku prowizoryczną maczugę- stary kij baseball'owy nadziany zardzewiałymi gwoździami. Chłopiec z przerażeniem popatrzył na kobietę. Ta zaś wykorzystała chwilę wahania chłopca i z całej siły przyłożyła mu maczugą w brodę. Głowa chłopaka odskoczyła do tyłu. Usłyszałam głuche stęknięcie chłopca i odgłos miażdżonych kości, gdy krew młodzieńca zalała blachę falistą i twarz sadystki.
Pisnęłam cicho. Chciałam stamtąd uciec, choć czułam, że coś przytrzymuje mnie i każe patrzeć na scenę brutalnej egzekucji na chłopcu, który nie wiedział, co dokładnie robił. Morderczyni po raz kolejny walnęła dzieciaka w łeb, zalewając się przy tym kolejną falą krwi. Z jej gardła wydobył się dziki, prawie nieludzki dźwięk, mający oznaczać pewnie gniew.
W końcu zerwałam się z miejsca. Potykając się o wystające korzenie i własne nogi popędziłam przez las, chcąc uciec od koszmaru, który widziałam kilka minut wcześniej. Po moich policzkach spływały łzy. Byłam przerażona i nie wiedziałam, co mam robić.
-Ej, ty!- usłyszałam za sobą głos chrapliwy i ewidentnie mało przyjazny.- Stój! Stój! Nie idź tam!- Zatrzymałam się jedynie na moment- aby zobaczyć, czy ten ktoś za mną biegnie. -Nie słyszałaś?! Zatrzymaj się! Zatrzymaj się, suko! Psiakrew!- Męski głos za mną nie używał wyrafinowanych słów, co dodawało całej scenie dodatkowej grozy, tym bardziej, że las był gęsty i nieprzenikniony. Zatrzymałam się i zaszyłam pomiędzy niskimi gałęziami drzew rosnących nieopodal ścieżki, po której tak szybko gnałam przez ostatnią godzinę. Nie musiałam długo czekać, kiedy na drodze pojawił się umięśniony, około czterdziestoletni mężczyzna o krótkich, siwych włosach. Facet był ubrany w przetarte jeansy i flanelową koszulę, na którą zarzucił grubą skórzaną kurtkę. W obu jego wielkiej łapie spoczywał czekan, niezwykle ostro zakończony. Wylądował on po chwili na ziemi, kilka metrów ode mnie.
Siwowłosy rozejrzał się uważnie, a następnie odszedł parę metrów, zajmując się sobą, a raczej swoim telefonem.
-Uciekła. Nie martw się, Jack. Dorwiemy ją następnym razem. Ta mała żmija już się nam nie wymknie.- mruknął do słuchawki, skupiwszy się później na rozmowie. Ja w tym czasie niemal bezszelestnie podeszłam do upuszczonej przez niego broni i zaszłam go od tyłu, unosząc czekan nad głowę. Wzięłam zamach i z głośnym stęknięciem wbiłam narzędzie w plecy faceta. Z rany trysnęła krew, która zbryzgała mi twarz, a z gardła siwowłosego wydobył się głuchy zdziwiony jęk. Wyciągnęłam broń z jego pleców, a później zamachnęłam się ponownie, zadając mu śmiertelną ranę. Martwe ciało upadło ciężko na ziemię, a ja tępo wpatrywałam się w zwłoki obcego, jednocześnie zastanawiając się co ja właściwie narobiłam. Byłam roztrzęsiona. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to ja go zabiłam. Kolana drżały mi mocno. Wstydziłam się patrzeć na swoje zakrwawione ręce. Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam- przecież nawet mi nie groził bronią. Bałam się. Cholernie się bałam.
Klapnęłam na ziemię tuż obok martwego ciała.
-Wybacz mi, nie wiedziałam co robię.- przemówiłam do niego, skuliwszy nogi pod brodą. Tkwiłam w tej pozycji dopóki dopóty nie poczułam mocnego uderzenia w skroń. Wtedy ujrzałam mroczki przed oczami i straciłam przytomność.
Z sercem dudniącym o klatkę piersiową otwarłam oczy, niemal ciesząc się, że ponownie jestem na arenie Igrzysk. Popatrzyłam na ruiny Kapitolu i odetchnęłam z ulgą. Jeszcze nigdy nie czułam się taka szczęśliwa z pobytu na arenie, jak w tamtym momencie. Powoli wstałam z kamienia, na którym zasnęłam i otrzepałam tyłek z kurzu.
-W końcu wstałaś, śpiąca królewno.- Usłyszałam kpiący, dobrze znany mi głos. Odwróciłam się i ujrzałam Beatryce, która stała z rękami skrzyżowanymi na piersi i ze swoim firmowym kpiącym uśmiechem na ustach. Wysoki kucyk, w którego związane były wcześniej jej różowe włosy rozpadł się, a jej twarz była umorusana z kurzu i błota. Zaraz... błota? Czyli jest tutaj jakieś jezioro?!
Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie.
-Ciebie też miło widzieć, Beth.- zwróciłam się do niej. Dziewczyna niespodziewanie podeszła do mnie i uścisnęła mnie serdecznie, co zdecydowanie zbiło mnie z partykuły.
-Co u innych? Masz może jakieś wieści?
-Dzisiaj zabiłam Struve'a. Z Blue rozdzieliłam się kilka dni temu. O reszcie nie mam zielonego pojęcia.
Różowowłosa popatrzyła się na mnie badawczo.
-Jak to dzisiaj zabiłaś Struve'a? Przecież on jest martwy od dwóch dni...- Zamilkłam i wytrzeszczyłam oczy. Czyżbym przespała  d w a  dni? Całkiem możliwe, biorąc pod uwagę znużenie, jakie mnie tego dnia dopadło.
-W takim razie ilu nas jest?
-Sześciu. Wczoraj zginął jakiś trybut ze Wschodu, na moich oczach przygniotło go drzewo. Strasznie banalna śmierć. Przynajmniej już się jednak nie męczy.
-A Matthew? Co z nim?- Beatryce uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo i uniosła znacząco brwi, co ja zbyłam machnięciem ręki.
-Och, daj spokój! Co z nim?
-Ma się dobrze. Pewnie kryje się gdzieś w lesie. Otton dosyć długo na niego polował, ale on o dziwo dawał radę go sprytnie omijać.-powiedziała. Odetchnęłam z ulgą.
Beatryce posiedziała przy mnie jeszcze chwilę i podzieliła się ze mną swoimi już i tak lichymi zapasami i sama ruszyła przed siebie, zostawiając mnie znowu samą. O dziwo jednak, dziewczyna nie wspomniała ani słowa na temat Hadrii, choć mnie też niespecjalnie ona interesowała w tamtej chwili. Jedyne, co się wtedy dla mnie liczyło to szybkie napełnienie pustego żołądka.
***
Skończyłam przegryzać ostatni kęs suszonej wołowiny, kiedy postanowiłam przynajmniej w małym stopniu rozejrzeć się po okolicznych lasach. Wstałam z miejsca i szybkim tempem ruszyłam przed siebie, chcąc zaszyć się w zielonej gęstwinie liści drzew i krzaków.
Przykucnęłam, kryjąc się pomiędzy dwoma drzewami o niskich, rozłożystych gałęziach i zlustrowałam teren przede mną. Zauważyłam, że na wprost mnie rozciąga się żwirowana ścieżka, a po drugiej stronie stoi zniszczony pomnik przedstawiający kobietę trzymającą w wyciągniętych ku górze dłoniach małego ptaka, który rozkłada skrzydła, szykując się do lotu. Rzeźba przeżarta była przez kwas i porośnięta mchem, a jedna ręka niewiasty została zdewastowana przez wandali. Trudno uwierzyć, co? W takim idealnym i pięknym mieście, jakim jest Kapitol grasują wandale i często niszczą efekty ciężkiej, ludzkiej pracy.
Mając przed sobą wolną drogę, potruchtałam ścieżką najciszej, jak tylko mogłam, starając się nie zwracać na siebie uwagi żądnych mordu i krwi trybutów. Szło mi całkiem nieźle, do czasu, gdy usłyszałam w krzakach ludzki szept i odgłos kroków. W tempie błyskawicznym skoczyłam w krzaki malin, niczym szczupak i wyglądałam kogoś, kto podobnie jak ja postanowił połazić po lesie w poszukiwaniu czegokolwiek. Nim się zorientowałam, na drodze pojawił się wysoki brunet o czujnych oczach. Nie wydawał się być słabeuszem, dlatego odrzuciłam ideę ataku partyzanckiego i nakazałam sobie pozostać pomiędzy ostrymi kolcami rośliny. Chłopak przez chwilę rozglądał się wokół, wypatrując kogoś, z kim mogło przyjść mu powalczyć, a potem ruszył w kierunku, z którego przyszłam.
Gdy już kroki intruza ucichły, wyczołgałam się na ścieżkę i ostrożnie wstałam z ziemi. Chwyciłam swój topór i gwałtownie się odwróciłam, chcąc sprawdzić, czy mimo wszystko jestem bezpieczna. Moje serce podskoczyło mi do gardła, gdy ujrzałam przed sobą Ottona. Brunet stał z nieprzeniknioną miną i śladami krwi na dłoniach. W lewej ręce chłopak dzierżył nóż o dziwnej, hakowato zakończonej klindze. Moje serce zabiło mi jak młotem. Cofnęłam się o krok.
-Daję ci wybór. Walczysz ze mną, albo przeciwko mnie. W razie wyboru drugiej opcji modliłbym się o wyjątkowo szybkie nogi.- popatrzyłam się na niego zszokowana.
-Nie chcę walczyć z tobą! Wolę już umrzeć.- Otton wzruszył ramionami.
-Masz dwadzieścia sekund na ucieczkę. Raz, dwa, trzy...- chłopak powoli zaczął odliczać, unosząc przy tym nóż w górę. Gdy już doliczył się do sześciu, nagle oprzytomniałam.
-Okej, okej, żartowałam! Chcę zawrzeć z tobą sojusz!- krzyknęłam, machając przy tym rękoma. Trybut zaśmiał się pod nosem.
-Na treningach wydawałaś mi się być bardziej pewna siebie.- zakpił, wpatrując się przy tym w moje oczy. Prychnęłam głośno.
-Na treningach nie wspominali nic o tym, że arena przeistoczy Kapitol w piekło na ziemi.- mruknęłam. Wysoki chłopak podrapał się po brodzie, swój bystry wzrok utkwiwszy w korze drzewa.
-Rzeczywiście, masz rację. Ale nie powiesz, że organizatorzy nie mieli dużej wyobraźni, chorej wyobraźni, skoro nawet mnie udało im się zaskoczyć?
-Uhm.- Otton usiadł na ziemi i zsunął z ramienia czarny plecak, który otworzył. Poczułam słabą woń suszonej wołowiny i krakersów.- Zostajemy tutaj?- zapytałam, a on jedynie pokiwał głową.
-Tu jest w miarę bezpiecznie, możemy nawet rozpalić ogień, tym bardziej, że jest nas teraz dwóch.- Wręczył mi kawałek mięsa i suchara, a następnie rozeszliśmy się na jakiś czas, by poszukać drewna na opał.
Wróciłam z całym naręczem suchych gałęzi, które później stanęły w pięknych, złocisto- czerwonych płomieniach, rozświetlających nasze zmęczone twarze i ocieplających w tamten chłodny wieczór.

Obserwatorzy