Temperatura wciąż rosła, kiedy ja uparcie parłam naprzód. Nie wiedziałam, dokąd się kierować, a me podniebienie suszyło pragnienie. Zaginiony plecak, cóż za strata!,zaczęłam gderać w myślach, chcąc skarcić siebie za taką nieuwagę. Dodatkowo nie pomagał mi fakt o niesprawności mojego oka.
Po pewnym czasie błądzenia bez celu po ruinach "Kapitolu", postanowiłam położyć się na jednym z rozgrzanych betonowych odłamków, który kiedyś służył jako ściana budynku i przymknęłam oczy, choć na chwilę starając się odetchnąć od Igrzysk. Byłam jednak na tyle nieostrożna, że zasnęłam, pozostając na widoku.
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Znajdowałam się na wysokim klifie, o którego kamienne ściany rozbijały się błękitne fale wzburzonego morza. Do nozdrzy napływał mi świeży i lekki zapach bryzy, a do uszu dobiegał szum wody. Wstałam powoli, z ulgą odkrywając, że moje oko działa, jak powinno, a wszystkie drobniejsze i te poważniejsze rany na moim ciele zniknęły. Krzyknęłam z radości i zatańczyłam krótki i dziki taniec, który polegał na energicznym przytupywaniu, podskakiwaniu i gęstych piruetach. Uśmiechałam się. Po tylu dniach spędzonych na arenie- w końcu się uśmiechałam. Popatrzyłam na siebie, zaskoczona faktem, że nie byłam ubrana w strój z areny. Czyżbym uciekła? A może ktoś mnie stamtąd wyniósł?, pomyślałam, rozglądając się gorączkowo. Za mną znajdował się gęsty las, w którym miałam nadzieję uzyskać informację o swoim położeniu. Nim jednak ruszyłam w drogę- popatrzyłam się niżej, szukając plaży. Udało mi się takową wypatrzeć- znajdywały się na niej rzędy brudnych slumsów zbudowanych z przerdzewiałej blachy falistej i plastikowych części. Na dachach chat i na ich prowizorycznych werandach walały się świeże i zeschnięte glony oraz szkielety do połowy niedojedzonych ryb.
Wzdrygnęłam się, czując odór odchodów, które najwyraźniej leżały gdzieś w pobliżu faweli. Wyraźnie widziałam, jak przechodzący tamtędy wcześniej chłopiec w podartych, szmacianych butach zatrzymał się, ściągnął spodnie i załatwił się tuż przed wejściem do jednego z mieszkań. W drzwiach pojawiła się wysoka kobieta o dość obfitych kształtach i bardzo szerokich biodrach. Śniadoskóra pani domu miała długi czarny warkocz zarzucony na jedno ramię, a na jej młodej twarzy malowało się zdumienie zmieszane z gniewem. Krzyknęła coś w niezrozumiałym dla mnie języku, a później skoczyła do domu, z którego wybiegła, trzymając w ręku prowizoryczną maczugę- stary kij baseball'owy nadziany zardzewiałymi gwoździami. Chłopiec z przerażeniem popatrzył na kobietę. Ta zaś wykorzystała chwilę wahania chłopca i z całej siły przyłożyła mu maczugą w brodę. Głowa chłopaka odskoczyła do tyłu. Usłyszałam głuche stęknięcie chłopca i odgłos miażdżonych kości, gdy krew młodzieńca zalała blachę falistą i twarz sadystki.
Pisnęłam cicho. Chciałam stamtąd uciec, choć czułam, że coś przytrzymuje mnie i każe patrzeć na scenę brutalnej egzekucji na chłopcu, który nie wiedział, co dokładnie robił. Morderczyni po raz kolejny walnęła dzieciaka w łeb, zalewając się przy tym kolejną falą krwi. Z jej gardła wydobył się dziki, prawie nieludzki dźwięk, mający oznaczać pewnie gniew.
W końcu zerwałam się z miejsca. Potykając się o wystające korzenie i własne nogi popędziłam przez las, chcąc uciec od koszmaru, który widziałam kilka minut wcześniej. Po moich policzkach spływały łzy. Byłam przerażona i nie wiedziałam, co mam robić.
-Ej, ty!- usłyszałam za sobą głos chrapliwy i ewidentnie mało przyjazny.- Stój! Stój! Nie idź tam!- Zatrzymałam się jedynie na moment- aby zobaczyć, czy ten ktoś za mną biegnie. -Nie słyszałaś?! Zatrzymaj się! Zatrzymaj się, suko! Psiakrew!- Męski głos za mną nie używał wyrafinowanych słów, co dodawało całej scenie dodatkowej grozy, tym bardziej, że las był gęsty i nieprzenikniony. Zatrzymałam się i zaszyłam pomiędzy niskimi gałęziami drzew rosnących nieopodal ścieżki, po której tak szybko gnałam przez ostatnią godzinę. Nie musiałam długo czekać, kiedy na drodze pojawił się umięśniony, około czterdziestoletni mężczyzna o krótkich, siwych włosach. Facet był ubrany w przetarte jeansy i flanelową koszulę, na którą zarzucił grubą skórzaną kurtkę. W obu jego wielkiej łapie spoczywał czekan, niezwykle ostro zakończony. Wylądował on po chwili na ziemi, kilka metrów ode mnie.
Siwowłosy rozejrzał się uważnie, a następnie odszedł parę metrów, zajmując się sobą, a raczej swoim telefonem.
-Uciekła. Nie martw się, Jack. Dorwiemy ją następnym razem. Ta mała żmija już się nam nie wymknie.- mruknął do słuchawki, skupiwszy się później na rozmowie. Ja w tym czasie niemal bezszelestnie podeszłam do upuszczonej przez niego broni i zaszłam go od tyłu, unosząc czekan nad głowę. Wzięłam zamach i z głośnym stęknięciem wbiłam narzędzie w plecy faceta. Z rany trysnęła krew, która zbryzgała mi twarz, a z gardła siwowłosego wydobył się głuchy zdziwiony jęk. Wyciągnęłam broń z jego pleców, a później zamachnęłam się ponownie, zadając mu śmiertelną ranę. Martwe ciało upadło ciężko na ziemię, a ja tępo wpatrywałam się w zwłoki obcego, jednocześnie zastanawiając się co ja właściwie narobiłam. Byłam roztrzęsiona. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to ja go zabiłam. Kolana drżały mi mocno. Wstydziłam się patrzeć na swoje zakrwawione ręce. Nie wiedziałam, czemu to zrobiłam- przecież nawet mi nie groził bronią. Bałam się. Cholernie się bałam.
Klapnęłam na ziemię tuż obok martwego ciała.
-Wybacz mi, nie wiedziałam co robię.- przemówiłam do niego, skuliwszy nogi pod brodą. Tkwiłam w tej pozycji dopóki dopóty nie poczułam mocnego uderzenia w skroń. Wtedy ujrzałam mroczki przed oczami i straciłam przytomność.
Z sercem dudniącym o klatkę piersiową otwarłam oczy, niemal ciesząc się, że ponownie jestem na arenie Igrzysk. Popatrzyłam na ruiny Kapitolu i odetchnęłam z ulgą. Jeszcze nigdy nie czułam się taka szczęśliwa z pobytu na arenie, jak w tamtym momencie. Powoli wstałam z kamienia, na którym zasnęłam i otrzepałam tyłek z kurzu.
-W końcu wstałaś, śpiąca królewno.- Usłyszałam kpiący, dobrze znany mi głos. Odwróciłam się i ujrzałam Beatryce, która stała z rękami skrzyżowanymi na piersi i ze swoim firmowym kpiącym uśmiechem na ustach. Wysoki kucyk, w którego związane były wcześniej jej różowe włosy rozpadł się, a jej twarz była umorusana z kurzu i błota. Zaraz... błota? Czyli jest tutaj jakieś jezioro?!
Uśmiechnęłam się do niej przyjaźnie.
-Ciebie też miło widzieć, Beth.- zwróciłam się do niej. Dziewczyna niespodziewanie podeszła do mnie i uścisnęła mnie serdecznie, co zdecydowanie zbiło mnie z partykuły.
-Co u innych? Masz może jakieś wieści?
-Dzisiaj zabiłam Struve'a. Z Blue rozdzieliłam się kilka dni temu. O reszcie nie mam zielonego pojęcia.
Różowowłosa popatrzyła się na mnie badawczo.
-Jak to dzisiaj zabiłaś Struve'a? Przecież on jest martwy od dwóch dni...- Zamilkłam i wytrzeszczyłam oczy. Czyżbym przespała d w a dni? Całkiem możliwe, biorąc pod uwagę znużenie, jakie mnie tego dnia dopadło.
-W takim razie ilu nas jest?
-Sześciu. Wczoraj zginął jakiś trybut ze Wschodu, na moich oczach przygniotło go drzewo. Strasznie banalna śmierć. Przynajmniej już się jednak nie męczy.
-A Matthew? Co z nim?- Beatryce uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo i uniosła znacząco brwi, co ja zbyłam machnięciem ręki.
-Och, daj spokój! Co z nim?
-Ma się dobrze. Pewnie kryje się gdzieś w lesie. Otton dosyć długo na niego polował, ale on o dziwo dawał radę go sprytnie omijać.-powiedziała. Odetchnęłam z ulgą.
Beatryce posiedziała przy mnie jeszcze chwilę i podzieliła się ze mną swoimi już i tak lichymi zapasami i sama ruszyła przed siebie, zostawiając mnie znowu samą. O dziwo jednak, dziewczyna nie wspomniała ani słowa na temat Hadrii, choć mnie też niespecjalnie ona interesowała w tamtej chwili. Jedyne, co się wtedy dla mnie liczyło to szybkie napełnienie pustego żołądka.
***
Skończyłam przegryzać ostatni kęs suszonej wołowiny, kiedy postanowiłam przynajmniej w małym stopniu rozejrzeć się po okolicznych lasach. Wstałam z miejsca i szybkim tempem ruszyłam przed siebie, chcąc zaszyć się w zielonej gęstwinie liści drzew i krzaków.
Przykucnęłam, kryjąc się pomiędzy dwoma drzewami o niskich, rozłożystych gałęziach i zlustrowałam teren przede mną. Zauważyłam, że na wprost mnie rozciąga się żwirowana ścieżka, a po drugiej stronie stoi zniszczony pomnik przedstawiający kobietę trzymającą w wyciągniętych ku górze dłoniach małego ptaka, który rozkłada skrzydła, szykując się do lotu. Rzeźba przeżarta była przez kwas i porośnięta mchem, a jedna ręka niewiasty została zdewastowana przez wandali. Trudno uwierzyć, co? W takim idealnym i pięknym mieście, jakim jest Kapitol grasują wandale i często niszczą efekty ciężkiej, ludzkiej pracy.
Mając przed sobą wolną drogę, potruchtałam ścieżką najciszej, jak tylko mogłam, starając się nie zwracać na siebie uwagi żądnych mordu i krwi trybutów. Szło mi całkiem nieźle, do czasu, gdy usłyszałam w krzakach ludzki szept i odgłos kroków. W tempie błyskawicznym skoczyłam w krzaki malin, niczym szczupak i wyglądałam kogoś, kto podobnie jak ja postanowił połazić po lesie w poszukiwaniu czegokolwiek. Nim się zorientowałam, na drodze pojawił się wysoki brunet o czujnych oczach. Nie wydawał się być słabeuszem, dlatego odrzuciłam ideę ataku partyzanckiego i nakazałam sobie pozostać pomiędzy ostrymi kolcami rośliny. Chłopak przez chwilę rozglądał się wokół, wypatrując kogoś, z kim mogło przyjść mu powalczyć, a potem ruszył w kierunku, z którego przyszłam.
Gdy już kroki intruza ucichły, wyczołgałam się na ścieżkę i ostrożnie wstałam z ziemi. Chwyciłam swój topór i gwałtownie się odwróciłam, chcąc sprawdzić, czy mimo wszystko jestem bezpieczna. Moje serce podskoczyło mi do gardła, gdy ujrzałam przed sobą Ottona. Brunet stał z nieprzeniknioną miną i śladami krwi na dłoniach. W lewej ręce chłopak dzierżył nóż o dziwnej, hakowato zakończonej klindze. Moje serce zabiło mi jak młotem. Cofnęłam się o krok.
-Daję ci wybór. Walczysz ze mną, albo przeciwko mnie. W razie wyboru drugiej opcji modliłbym się o wyjątkowo szybkie nogi.- popatrzyłam się na niego zszokowana.
-Nie chcę walczyć z tobą! Wolę już umrzeć.- Otton wzruszył ramionami.
-Masz dwadzieścia sekund na ucieczkę. Raz, dwa, trzy...- chłopak powoli zaczął odliczać, unosząc przy tym nóż w górę. Gdy już doliczył się do sześciu, nagle oprzytomniałam.
-Okej, okej, żartowałam! Chcę zawrzeć z tobą sojusz!- krzyknęłam, machając przy tym rękoma. Trybut zaśmiał się pod nosem.
-Na treningach wydawałaś mi się być bardziej pewna siebie.- zakpił, wpatrując się przy tym w moje oczy. Prychnęłam głośno.
-Na treningach nie wspominali nic o tym, że arena przeistoczy Kapitol w piekło na ziemi.- mruknęłam. Wysoki chłopak podrapał się po brodzie, swój bystry wzrok utkwiwszy w korze drzewa.
-Rzeczywiście, masz rację. Ale nie powiesz, że organizatorzy nie mieli dużej wyobraźni, chorej wyobraźni, skoro nawet mnie udało im się zaskoczyć?
-Uhm.- Otton usiadł na ziemi i zsunął z ramienia czarny plecak, który otworzył. Poczułam słabą woń suszonej wołowiny i krakersów.- Zostajemy tutaj?- zapytałam, a on jedynie pokiwał głową.
-Tu jest w miarę bezpiecznie, możemy nawet rozpalić ogień, tym bardziej, że jest nas teraz dwóch.- Wręczył mi kawałek mięsa i suchara, a następnie rozeszliśmy się na jakiś czas, by poszukać drewna na opał.
Wróciłam z całym naręczem suchych gałęzi, które później stanęły w pięknych, złocisto- czerwonych płomieniach, rozświetlających nasze zmęczone twarze i ocieplających w tamten chłodny wieczór.
Ciekawy rozdział... Ten sen był przerażający i fajnie wprowadziłaś nową postać i do tego sojusz :)
OdpowiedzUsuńCo tu dużo gadać, czekam na next :)
A.
Ten sen to jakiś koszmar D:
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, ciekawe wprowadzenie postaci i ogółem wszystko super, fajnie :D Jestem ciekawa ile przetrwa sojusz.
Pozdrawiam i czekam na kolejny :)
Jaki sen. O.O Masakra! Koszmar, który może ciągnąć się za kimś przez wiele lat! Ale tam przynajmniej odzyskała wzrok w tym oku, a tak... Eh...
OdpowiedzUsuńRozdział dłuższy *dziękujemy!*, a zarazem wspaniały! :) Wprowadzasz kolejne postaci, a to ogromny plus. Sojusz? To też brzmi ciekawie, ale ile on będzie trwać? Godzinę, dwie? A może całą dobę? No cóż... Na razie nie dostanę na to odpowiedzi, ale to nic. Wkrótce i tak się dowiem. ^^
Marvel, ja cię nie opuściłam. Nadal jestem z Tobą, czytam, komentuję. :D Nie opuszczę cię (chyba, że będziesz tego chciała).
Ja ci życzę przeogromnej weny, by kolejny rozdział był tak długi, a zarazem fascynujący i wciągający, żeby stykiem ci się zmieścił w poście. ]:->
Pozdrawiam i czekam na więcej. :)
Tym razem sojusz przetrwa troszkę dłużej ;)
UsuńUch, ja i moja spostrzegawczość. Dopiero teraz zauważyłam nowy rozdział! -,-'
OdpowiedzUsuńNo, ale o naszej Marvel, a nie o moim gapiostwie tu mowa, no nie?
Więc muszę szczerze Ci powiedzieć, że rozdział...jest świetny!
A ten koszmar. O Jezu, ja bym chyba umarła ze strachu. A przynajmniej dorobiła się jakiejś fobii.
No i sojusz.^^ Nie mam pojęcia dlaczego, ale bardzo polubiłam Ottona...
To dobrze, że rozdział Ci się podoba, bo jest boski. *_*
E tam, na pewno nie straciłaś- jak kocha to wróci, no nie? A ja na pewno będę czytała Twoje opowiadanie do końca. I będę czytać nawet jak zaczniesz pisać kolejne. :)
Weny, słońca na te resztki wakacji i powrotu czytelników!
Toria moja spostrzegawczość jest taka samaXD a nawet gorsza, bo dostrzegłam rozdział wieczorem. Muszę przyznać, że jest świetny! Długi i wspaniały, tak jak lubię, a akcje chciałoby się czytać dalej.
OdpowiedzUsuńIgrzyska to pikuś w porównaniu do tego koszmaru, który przyśnił się Vesper.
Ogólnie zaskoczyła mnie Beatryce, tak jak i Otto. Oczywiście oboje pozytywnie :D
W grze zostali sami fajni ludzie i komu ja biedna mam kibicować?XD
Powodzenia i życzę weny!!!
Przed chwilą przeczytałam i powiem tylko jedno: WOW.
OdpowiedzUsuńMiałaś oryginalny pomysł i ciągle mnie zaskakujesz.
Do tego jestem ciekawa co się dzieje z Hardią XD
Fajne by były przebłyski tego co się dzieje u mentorów i rodzin, sama mam zamiar zrobić coś takiego na swoim blogu ;)
A, właśnie. Jak będziesz miała czas, to wpadnij: http://67hunger-games.blogspot.com/
N. K. K.
+ dodaję cię do linków ;)