wtorek, 3 czerwca 2014

XIV

To było pewne, że kapitolińscy farmaceuci dodali czegoś szczególnego do naszych lekarstw - po kilku godzinach moja rana wydawała się wyglądać lepiej, niż wcześniej, choć wciąż chodziłam z wielkim trudem, a noga dalej bolała. Nie byłam jednak w stanie narzekać na brak poprawy. Czysta i z wielką ulgą usiadłam na trawie razem z Blue. Tymczasem Otton przyszedł z całym naręczem martwych królików, które musiały dać się złapać we wnyki.
- Założę się, że jesteście głodne - rzekł kładąc zwierzęta na ziemi. Z ciekawością przyglądałam się, jak jego długie palce, utytłane z krwi ze zręcznością odplątywały zwierzęta z metalowych linek, a następnie z pomocą noża zdzierały skórę, obnażając mięso gryzoni. - mylę się? - dodał unosząc brew ku górze. Chłopak nie należał do grona osób, które tolerowały bycie ignorowanymi. Pokiwałam głową zgodnie z prawdą. Przez chwilę wszyscy milczeliśmy, jakby przerwana cisza miała sprowadzić na nas klęskę.
- Jak myślicie, ile już tutaj jesteśmy? - błękitnowłosa odezwała się nagle, wywołując w nas zaskoczenie pytaniem. Otton oderwał się od wykonywanej wcześniej czynności i spojrzał na nią długim, spokojnym spojrzeniem. 
- Nie jestem pewien, ale chyba niedługo miną trzy tygodnie - odparł gorzko i wrócił do uprzednio wykonywanej czynności. Blue westchnęła głośno i zakryła twarz dłońmi. Nie trzeba było być specjalnie inteligentnym, żeby wiedzieć o czym myślała w tamtej chwili - o Angeli. Jej ukochanej, najwspanialszej Angeli, którą straciła wiele dni temu. Znając odpowiedź, spytałam się jej jednak co wspomina.
Przez moment w jej błękitnych oczach widziałam płomień miłości, który zgasł, niczym pojedyncza świeczka, zastąpiona przez smutek, żal, gorycz. Cierpienie. Tym jedynym słowem byłam w stanie nazwać całe jej jestestwo w tamtej chwili. 
- Vesper... Wiem, że się nie zgodzisz, ale proszę, pozwól mi umrzeć - wiedziałam, że każda próba odmowy będzie wiązała się z naleganiem dziewczyny. Nie było sensu sprzeczać się z osobą, która straciła sens swojego życia, jednak ta osoba była dla mnie oparciem w najgorszych, najcięższych chwilach. Byłam świadoma, że śmierć tylko ukoi jej ból, jednak bałam się, że tak szybko poprosi ponownie o śmierć. 
Otton westchnął przeciągle i otarł o czarną koszulkę splamiony krwią nóż, podchodząc do błękitnowłosej dziewczyny. Wstałam, wiedząc, co zaraz może się stać.
- Otto, nie. Proszę! - złapałam go za ramiona, stawiając opór, gdy próbował obejść mnie. 
- Nie widzisz, że ona sama tego chce? Wolisz, żeby zabiła ją Hadria?! - brązowowłosy krzyczał, próbując uciszyć mój protest. Nie dawałam jednak za wygraną. Wbijałam paznokcie w skórę chłopaka, raniąc go. Spod moich palców powoli ciekły strużki ciepłej, szkarłatnej posoki. 
- Nie! Ona tylko tak mówi! Ona nie chce zginąć! - wrzeszczałam, pragnąc w jakiś sposób uchronić ją przed czymś, czego sama pragnęła. Blue dotknęła szczupłą, bladą dłonią mojego ramienia.
- Vesper, proszę. Nie utrudniaj tego - głos miała zdeterminowany, ale spokojny. Opuściłam dłonie i odeszłam w geście pojednania. Ciemnowłosy w tym czasie podał jej ostrze i dał jej przestrzeń, by mogła uczynić swoją powinność. - dziękuję - szepnęła z lekkim uśmiechem na ustach i nim zdążyłam cokolwiek zrobić, widziałam jak klinga noża z niemiłym dźwiękiem została wbita w brzuch trybutki. 
Wybuch armatni. Ten odgłos zmusił mnie do spojrzenia na twarz dziewczyny - bladej, pustej, bez żadnych emocji. Martwej. Po jej wardze i brodzie ciekł potok świeżej krwi, a oczy wpatrywały się pusto w niebo. Z moich oczy natychmiast poleciały ciurkiem słone łzy smutku i goryczy. Pomimo wcześniejszego udawania twardej, trudnej zawodniczki - zmiękłam, klęcząc przy ciele, które wcześniej należało do mojej kompanki, sojuszniczki, przyjaciółki. Rozpłakałam się na dobre, gdy palcem środkowym i wskazującym delikatnie zamknęłam oczy Blue.
- Mam nadzieję, że po drugiej stronie będzie ci lepiej, niż tutaj. Spoczywaj w pokoju, Blue - Otton pomimo spokoju wyglądał na poruszonego w tamtej chwili. Mięśnie jego ramion były napięte, a po skórze pełzła mu gęsia skórka. Odeszłam od dziewczyny w chwili, gdy nadleciał srebrny poduszkowiec, mający zabrać jej martwe ciało z areny. 

7 komentarzy:

  1. Nie wiem co powiedzieć... Rozdział jest taki przejmujący. Blue... Lubiłam ją :( teraz będę po niej miała żałobę
    Weny!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oho, wielki powrót! Brawo!
    Hmm... nie obraź się, ale mogłaś się bardziej postarać. Okay, może już się wybiłaś z rytmu, ale długość rozdziału nie powala na kolana, naprawdę. ;)
    Szkoda mi Blue, ale rozumiem jej decyzję. I tak prędzej czy później by zginęła, a teraz ma w końcu spokój. Może zachowała się jak tchórz, ale utrata ukochanej osoby boli bardziej niż sypanie soli na otwarte rany.
    Pozdrawiam i życzę weny.
    Kiedyś Layka, dzisiaj Abigail.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że króciutko, ale chciałam napisać w końcu, żeby nie było, że zniknęłam :). Kolejne rozdziały będą zdecydowanie dłuższe.

      Usuń
  3. Jak dawno mnie tu nie było ;) NADROBIŁEM A KOM ZOSTAWIAM TU. Osom <4 zresztą jak zwykle. Zapraszam do mnie :D http://mojeopinije.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie piszesz. Historia wciąga i nie można się od niej oderwać. Czekam na ciąg dalszy. Obserwuje i w wolnej chwili zapraszam do mnie - dopiero zaczynam, ale będzie u mnie bardziej pikantnie:)

    Fantazyjna
    mysli-bez-cenzury.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy