wtorek, 4 czerwca 2013

VII

Palące słońce, bezchmurne niebo i trybuci stojący na tarczach dookoła Rogu Obfitości. Rozejrzałam się, szukając zacienionego miejsca na wielkim pustkowiu pełnym gorącego piasku. Co to jest?, pomyślałam próbując wymyślić jakąkolwiek taktykę na bieżący moment. Nerwowo kręciłam głową i przytupywałam nogą, na przemian zaciskając i rozluźniając palce. Co robić? Co robić?, gorączkowo zastanawiałam się, próbując znaleźć jakikolwiek punkt zaczepienia. W końcu w piasku udało mi się zauważyć czarny przedmiot, który zapewne miał być plecakiem. Obok niego zauważyłam kilka noży, które odbijały w klindze ostre światło słońca. Wiedziałam już gdzie się udać. Poczułam palące podniecenie i adrenalinę, która strzeliła mi do głowy. Gotowa do biegu pochyliłam się i ugięłam nogi, czekając na znak, że możemy rozpocząć rzeź. Ostatnie spojrzenie na trybutów- Beatyce w identycznej pozycji, co ja, Kocica podskakiwała w miejscu, pewna swojego zwycięstwa. Już przed nami ostatnie sekundy przed początkiem...
Zabrzmiał gong. Zerwałam się z miejsca i sprintem pobiegłam do miejsca wcześniej wypatrzonego, nie bacząc na innych, którzy już rozpoczęli walkę o śmierć i życie. Usłyszałam pierwsze wybuchy armatnie, gdy przedzierałam się przez niewygodną powierzchnię piasku. Jedno uderzenie. Drugie, trzecie, czwarte, a za nim kilka kolejnych. Schyliłam się i w biegu chwyciłam gorący w dotyku metalowy nóż i plecak, następnie zatrzymując się, by schować do torby kilka zapasowych ostrzy. Wtedy jednak poczułam przeszywający ból w kręgosłupie. Wymacałam palcami plecy, natrafiając na smukłą strzałę i krew sączącą się z rany. Zaraz... krew? Z moich ust wylała się szkarłatna posoka, a później zobaczyłam mroczki przed oczami. Ostatnie, co usłyszałam to wrzawa walki i huk armatni...
Z wrzaskiem usiadłam gwałtownie na łóżku, instynktownie dotykając kręgosłupa, gdzie wbiła się wcześniej strzała. Odetchnęłam z ulgą. To tylko sen, to tylko sen, powtarzałam w myślach, próbując na darmo się uspokoić- z resztą i tak za kilka godzin może mnie czekać to samo. Skuliłam nogi pod brodą i zaczęłam się kiwać w przód i w tył bojąc się ponownie zasnąć z obawy przed gorszymi koszmarami. Dziwiło mnie jedynie to, że nikt nie zjawił się, by zobaczyć dlaczego tak krzyczę, jednak niespecjalnie chciałam wtedy o tym mówić. Powoli wstałam z posłania i udałam się do łazienki wziąć prysznic, a jednocześnie obmyć się z resztki koszmaru. Ciepłe strumienie spływały w dół mojego nagiego ciała, rozprężając wszystkie spięte mięśnie. Oddychałam głęboko ciesząc się ostatnimi chwilami wolności. Wsłuchana w odgłosy bębnienia wody o szklane drzwiczki prysznica, nie przejęłam się nawet faktem, że ktoś wszedł do mojej sypialni.
Gotowa owinęłam się miękkim ręcznikiem i wyszłam z pomieszczenia. W pokoju siedziała Katniss. Zgarbiona wpatrywała się tępo w ścianę. Najwyraźniej nie zauważyła mojego przybycia. Albo po prostu zignorowała ten fakt. Odchrząknęłam głośno, a jej głowa powoli odwróciła się w moją stronę. Kobieta uśmiechnęła się do mnie gorzko.
-Ścinałaś paznokcie?- zapytała. Pytanie zbiło mnie z partykuły.
-Nie.- rzuciłam, siadając na łóżku, tuż obok niej.
-To dobrze. W przypadku, gdy stracisz wszelką broń, wtedy nawet one mogą okazać się pomocne.- wyjaśniła. Pocieszona spojrzałam się na ostatnią deskę ratunku. Teraz będę patrzeć na nie inaczej.
-Boisz się?
-A ty się bałaś?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
-Oczywiście, że tak. Przecież byłam wysyłana na śmierć.- mentorka spojrzała mi w oczy.- Poradzisz sobie, Vesper. Wierzę w to. I rozluźnij mięśnie.- rzekła, kładąc delikatnie dłoń na mojej zaciśniętej pięści.- Bardziej przydadzą ci się później, niż teraz.- powiedziawszy to, wyszła z pokoju. Oczywiście miała rację, jednak strach i zirytowanie wzięły nade mną górę, dzięki czemu nie mogłam rano funkcjonować prawidłowo, poruszałam się automatycznie, niczym robot.
W końcu Torii kazała nam, trybutom ruszyć za sobą w stronę dachu. Nasz przemarsz był milczący i raził ciemną energią w promieniu kilku kilometrów. Nawet Beatryce, która zwykle była z naszego towarzystwa najpogodniejsza (nie mówiąc już o naszej opiekunce...), szła cicho ze spuszczoną głową. Pierwszy raz widziałam jej włosy nienatapirowane, związane w lichego, krótkiego kucyka, a Keith był jeszcze bledszy, niż zazwyczaj. Matthew też nie wyglądał dobrze. Pod jego oczami widniały głębokie cienie, a o Meyerze nawet nie wspomnę. Pochód zatrzymał się na dachu, tuż przed drabinką prowadzącą do poduszkowca, który najprawdopodobniej miał zabrać nas na arenę. Spojrzałam na srebrny pojazd, dryfujący w powietrzu, czekając, aż w końcu pojawimy się w jego wnętrzu. Rzuciłam opiekunce krótkie, smutne spojrzenie. Kobieta wydawała się być roztrzęsiona faktem, że niedługo może nas nie zobaczyć.
-Niech los zawsze wam sprzyja!- próbowała przekrzyczeć poduszkowiec. Wiatr rozwiewał jej włosy, a jej uniesiona ręka drżała lekko. Skinęłam głową.
-I tobie.- odparła Beatryce łapiąc się drabinki. W końcu kobieta odeszła, pozostawiając nas samych. Wdrapaliśmy się na pokład pojazdu i zajęliśmy miejsca na wygodnych krzesłach.
Rozejrzałam się po pokładzie. Naprzeciw mnie siedział chłopak z Góry. Mrużył oczy, wpatrując się we mnie intensywnie. Ja również zmierzyłam go spojrzeniem. Była to niema rywalizacja o to, kto pierwszy spuści wzrok, ten jest słabszy. Patrzyliśmy się na siebie przez długą chwilę, w końcu jednak chłopak uśmiechnął się półgębkiem.
-Widzę, że nie masz zamiaru szybko się poddać.- rzekł powoli. Prychnęłam cicho.
-Chyba już rozmawialiśmy kiedyś na ten temat.- odparłam z pewnością siebie. Postanowiłam troski i strach schować głęboko w sercu i nie dać po sobie poznać, że jest we mnie choć trochę słabości. Oparłam się plecami o ścianę i zamknęłam oczy, wzdychając głęboko.
Zamknęli nas w podziemnych salach, które znajdowały się pod areną. Ostre światło jarzeniówek raziło mnie w oczy. Czekałam na Orę, która miała dostarczyć mi strój na arenę. W końcu i ona przybyła. Miała na sobie biały top na cienkich ramiączkach i fioletową spódnicę do kolan. W ręku trzymała pokrowiec z ubraniem na Igrzyska. Zorientowałam się, ponieważ widniało na nim duży herb Kapitolu. Sięgnęłam po ubranie. Kobieta kazała rozebrać mi się do bielizny, a następnie pomogła wciągnąć na siebie rozciągliwy, ale przylegający materiał jasnobrązowych spodni, podała mi czarny top na grubych ramiączkach, na to nasunęła jeszcze bluzkę z długim rękawem w kolorze khaki i zarzuciła mi na ramiona jeszcze kurtkę przeciwdeszczową. Nogi obułam w wysokie, sznurowane buty o grubej podeszwie. Gotowa stanęłam na przeciw kobiety. Pociągnęła cicho nosem. Wydawała się być smutna, ale nic nie mogła na to poradzić, że przyszła moja pora. Dotknęła opuszkami palców mojego policzka.
-Jesteś silna, poradzisz sobie.- szepnęła, patrząc mi w oczy. Kiwnęłam lekko głową.
-Poradzę sobie.- powtórzyłam bezmyślnie. W końcu mechaniczny głos oznajmił, że zostało trzydzieści sekund do wyjścia na arenę. Stanęłam na metalowej tarczy, która po chwili powoli pojechała w górę. Przez chwilę znajdowałam się w całkowitej ciszy i ciemności. Słyszałam jedynie swój płytki oddech i głośne bicie serca. Gdy w końcu wyjechałam z ciemnego tunelu, oślepiło mnie ostre światło słońca. W duszy modliłam się tylko, aby nie wylądować na pustyni, o której śniłam ubiegłej nocy. Ale nie. Było gorzej, niż poprzedniej nocy.
Areną miał być sam Kapitol. Wokół trybutów rozniosły się krzyki zaskoczenia i złości. To musi być jakiś żart., pomyślałam i poruszyłam się niespokojnie. Wybór organizatorów zdecydowanie był dla nas ciosem w brzuch. Przecież Kapitol był miejscem, z którym wiązaliśmy wszyscy najlepsze wspomnienia, które kochaliśmy wszyscy nad życie. Co robić? Mamy  w a l c z y ć? Tutaj? Nie! Nie! Nie! Proszę! Błagam! Niech to będzie tylko zwykły dowcip! Gorączkowo rozmyślałam, co powinnam robić. Rozejrzałam się dookoła. Tarcze zostały ustawione dookoła metalowego Rogu Obfitości, z którego wysypywały się najpotrzebniejsze przedmioty, jak broń, jedzenie i woda. Zostały ostatnie sekundy. Wypatrzyłam wzrokiem Blue, której wskazałam głową kierunek, w którym ma biec razem z Angelą. Sama w tym czasie chciałam pozbierać trochę zapasów i noży. Adrenalina już uderzyła mi do głowy. Poczułam żar w całym ciele. Nogi paliły mnie żywym ogniem, czekając, aż tylko będę mogła ruszyć. Ostatnie sekundy na tarczach. Ostatni raz omiotłam wszystkich badawczym spojrzeniem i przygotowałam się do startu, kątem oka starając się obserwować stojącą na tarczy obok Kocicę. Pionowe tęczówki zwęziły się jej do granic możliwości, a na jej ustach igrał szaleńczy uśmiech. Mimo wszystko była gotowa walczyć.
Gong. Rzuciłam się przed siebie, nie patrząc na nikogo. W sprincie chwyciłam nóż dwa i dwa plecami. Miałam zamiar wziąć ze sobą również kuszę, która leżała nieopodal, jednak nie zdążyłabym uciec przed szałem walki. Usłyszałam pierwsze gniewne krzyki bojowe, głuche jęki i wrzaski bólu. Jednak znaleźli się tacy, którzy potrafili zabijać z zimną krwią. Szczękał metal, zagrzmiał wybuch armatni. Po nim drugi, trzeci, czwarty, piąty, dziesiąty. Dziesiąty?! Zostało nas już tylko czternastu... Pędziłam przed siebie na łeb, na szyję. Nagle usłyszałam za sobą odgłos strzały wypuszczanej z kuszy. Błyskawicznie uchyliłam głowy, tak, że nie dosięgła mojej głowy, a kory drzewa rosnącego nieopodal. Wyrwałam ją szybkim ruchem. Odwróciłam się w stronę strzelającego i pokazałam mu zdobycz z szerokim uśmiechem na ustach. Zaśmiałam się chrapliwie i nim trybut ze złością zdążył założyć kolejny pocisk na cięciwę- zniknęłam między drzewami. W końcu zdyszana dogoniłam swoje sojuszniczki. Nie wiedziały, że to ja się zbliżam, dlatego jedna z nich wycelowała we mnie włócznią, którą najwyraźniej zdążyła pochwycić. Uniosłam ręce wysoko.
-Spokojnie, to ja.- odezwałam się cicho. Dziewczyna upuściła broń na ziemię i przytuliła mnie mocno.
Znajdywałyśmy się w lasku, który rósł spokojnie za parkiem. Kiedyś prowadziły tu alejki, które teraz pod naporem młodych, wyrastających spod asfaltu drzew- popękały. Stare posągi i fontanny dawno już omszały i zostały w połowie zeżarte przez kwas. Podałam dziewczynom plecak i usiadłam po turecku na ziemi, tuż koło nich. Postanowiłyśmy dzielić się jedzeniem, pełnić warty i bronić się nawzajem w razie niebezpieczeństw. Pomimo, że Igrzyska dopiero się rozpoczęły, ja byłam już piekielnie zmęczona. Z resztą nie tylko ja, bo gdy Angela z Blue rozkładały  śpiwory, które znalazłyśmy w plecakach, zawędrowała tu styrana, kulejąca czternastolatka z sińcami i ranami otwartymi na twarzy. Miała rozczochrane jasnoblond włosy, w które wplotły się stare liście, a jej ciemnoniebieskie oczy błagały mnie o litość.
-Idź.- mruknęłam, wskazując jej drogę wolną.
-Dziękuję.- szepnęła i pokuśtykała dalej. Niedługo jednak było się jej cieszyć życiem, bo po kilku minutach usłyszałam wrzask dziewczyny, po którym nastąpił głośny wybuch armatni, od którego podskoczyłam w miejscu. Popatrzyłam się na sojuszniczki i palcem pokazałam na wąwóz znajdujący się niedaleko. Zabrałyśmy szybko nasze rzeczy i ukryłyśmy się w dole w krzakach, przykrywając się dodatkowo powalonymi gałęziami drzew, suchymi liśćmi i igliwiem. Popatrzyłam się na ścieżkę, gdzie wcześniej stałam z dziewczynami. Przechodził tamtędy chłopak, z którym rano mierzyłam się wzrokiem. Przykucnął, widząc nasze niezakryte ślady starego obozowiska i następnie wstał, rozglądając się bacznie po okolicy. Miał bystry wzrok i surowość na twarzy. Jego włosy z tyłu związane były w krótki samurajski kucyk, a z przodu wchodziły mu do oczu. W ręku dzierżył długi miecz, na którym błysnęła świeża, szkarłatna krew. Najwyraźniej będzie zabijał z zimną krwią, nie patrząc na nic. Igrzyska właśnie się rozpoczęły. Niech więc los zawsze mi sprzyja.

13 komentarzy:

  1. Spodziewałam się wszystkiego, wszystkiego, ale nie Kapitolu... Myślałam nawet i 13 Dystrykcie, ale nie o Kapitolu! Zaskoczyłaś mnie!
    Świetny rozdział, jak każdy, ale to jest szczegół :D
    Czekam ma next ^^
    A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, normalnie czytasz mi w myślach. Akurat myślałam sobie wczoraj wieczorem: hmm...gdybym była organizatorem Igrzysk to wysłałabym trybutów do Kapitolu. :D
    Co do rozdziału to: genialne! Ale fajnie, że już arena! :3 Super. W sumie to nie zwracałam uwagi na błędy bo czytałam tek szybko. xD
    Ten chłopak z poduszkowca to ten od noży?
    Wspominałam Ci już, że bardzo podoba mi się szablon?
    Weny!!


    Ps. Zapraszam na: http://reklaaaa.blogspot.com/ gdzie możesz otrzymać recenzję/ reklamę. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, chłopak z poduszkowca to ten od noży :3.
      Nie wspominałaś, ale bardzo mi miło ;-)

      Usuń
  3. Oj, dziewczyno, umiesz zaskakiwać :D
    Hahah xD już myślałam, że u Ciebie też będzie pustynia
    Rozdział piękny, podobają mi się ludzkie uczucia Vesper i ogromnie podoba mi się Twój pomysł z areną. Kapitol! Kto by pomyślał? :D
    Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy (tak, postaram się być już teraz na bieżąco ^^ )
    Weny!

    OdpowiedzUsuń
  4. To było genielne , kiedy następna cześć muszę wiedzieć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem już w trakcie pisania, tak więc najpóźniej dodam rozdział w przyszły piatek :P

      Usuń
    2. To ja ten na górze.Nie mogę się doczekaci .Dzieki tobie zaczoem sam pisać amatorko bardzo amatorsko https://www.facebook.com/MojeOpowiesciOIgrzyskachSmierci?ref=hl

      Usuń
    3. O, to fajnie :). Dzisiaj postaram się przeczytać i skomentować :P.

      Usuń
  5. Hmm, Kapitol jako arena Igrzysk. Oczywiście nietrudno się domyślić, co ten właśnie wybór miał symbolizować. Pierwsza reakcja Vesper (bezsilność połączona z niedowierzaniem) sugeruje, że organizatorzy częściowo osiągnęli swój cel. Dlaczego tylko "częściowo"? Analizując to, jak sam bym się zachował będąc na miejscu jednego z trybutów, podejrzewam, że niektórzy z nich poczuli przede wszystkim ulgę. Prawdopodobnie większość uczestników była przygotowana na podróż do zupełnie nieznanego świata, gdzie niebezpieczeństwo będzie czyhać na każdym kroku. Tymczasem okazało się, że de facto nie musieli się ruszać z domu. A przecież nie od dziś wiadomo, że wojny najłatwiej prowadzi się na własnej ziemi. Tym bardziej, że Igrzyska bardziej przypominają partyzantkę niż regularną bitwę. Oczywiście organizatorzy są w stanie sprawić, że nawet dom nagle staje się zupełnie obcym miejscem, ale myślę, że w chwili rozpoczęcia Igrzysk nikt się nad tym nie zastanawiał. A szkoda, bo komuś przyjdzie zapewne za to zapłacić bardzo wysoką cenę.

    Poza tym muszę przyznać, że naprawdę polubiłem Vesper. Jest to o tyle wyjątkowe, iż zazwyczaj główni bohaterowie są mi w najlepszym razie obojętni. Tę postać stworzyłaś jednak w taki sposób, że niemal od razu zyskała moją sympatię. Zresztą, nie ona jedna, nawet do Twojej Katniss się zaczynam przekonywać.

    Jeśli chodzi o styl, to zwróć uwagę na powtórzenia (absolutnie nie ma ich dużo) i prawidłową odmianę (herb Kapitolu widniał; jeśli "widniało" to co najwyżej godło). Takie pomyłki bardzo łatwo wyeliminować dokładnie czytając i analizując tekst przed publikacją. Zawsze można też postarać się o betę.

    Aha, zauważyłem jeszcze jedną drobnostkę w kwestii zapisu dialogów. Gdy piszesz o czynności związanej z mówieniem (odpowiedziałam, powtórzyłam, mruknęłam), na końcu wypowiedzi nie stawiasz kropki. Dlatego prawidłowy zapis wyglądałby tak:
    - Poradzę sobie - powtórzyłam bezmyślnie.
    Jeśli natomiast opisujesz inną czynność, wówczas stawiasz kropkę, a tekst rozpoczynasz wielką literą. Przykład:
    - Oczywiście, że tak. Przecież byłam wysyłana na śmierć. - Mentorka spojrzała mi w oczy.

    Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tych wskazówek, ale myślę, że akurat Tobie się przydadzą, gdyż warsztat masz dobry ;)

    Na koniec jeszcze jedno pytanie: skąd pomysł na imiona bohaterów? Interesuje mnie to dlatego, że nie dość, iż nie są źle dobrane (jak to się niestety często zdarza), to jeszcze doskonale potrafią oddać ich osobowość. Duży plus za to!

    Weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Imiona krążyły mi po głowie już od pewnego czasu, a także pomogła mi w wybraniu ich ta aplikacja: http://www.vulture.com/2012/03/hunger-games-name-generator.html
      Oczywiście nie mam Ci za złe tych wskazówek, bo są one dla mnie motywujące i dzięki nim przywiązuję większą wagę do "słabych punktów" opowiadania.
      Dziękuję więc serdecznie za opinię i pozdrawiam! :)

      Usuń
  6. Przyznam szczerze, że pomysł Kapitolu jako areny był dosyć zaskakujący, ale po chwili całkiem rozumiały.
    Co do Twojej bohaterki; nie wiem dlaczego, ale inaczej niż większość jest mi po prostu... całkowicie obojętna, co w przypadku osoby, która zawsze stawia się na miejscu bohatera i wczuwa w niego jest szczerze mówiąc dosyć mocno dziwne. Może później się od niej przekonam, a może to nie mój typ bohaterki...
    pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  7. HEJ! Kocham Twoje opowiadanie! Dlatego nominuję Cię do Liebster Award! Wszystkie informacje znajdziesz tu:
    http://dream-catcher-diy.blogspot.com/2013/09/nominacja-do-liebster-award_13.html
    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy