sobota, 27 kwietnia 2013

I

Krótki pisk mojej matki, który każdego normalnego człowieka mógłby powalić na kolana mnie nie przejął, więc zaraz po nim wróciłam do wykonywanego wcześniej szkicu.
- Vesper?! Kathrine?! - zawołała po chwili matka dziwnym, podekscytowanym tonem. Westchnęłam i cisnęłam ołówkiem o szkicownik, wstając powoli z krzesła. Zbiegłam po schodach, a tuż za mną dreptała moja młodsza, dwunastoletnia siostra, Kathy. Już od korytarza mogłam usłyszeć głos spikera telewizyjnych wiadomości - facet mówił niewiarygodnie nudnym i irytującym głosem, dlatego zawsze starałam się unikać jego programu.
- Szybko! Prędko! - poganiała nas kobieta we fioletowej peruce na głowie, która raz patrzyła na swoje dzieci, to raz w ekran telewizora.
- Co jest? Pali się? - zakpiłam stojąc w progu. Moja dziwna matka wskazała palcem w telewizor. Przysiadłam na skórzanej sofie obok niej i poczęłam nasłuchiwać.
"Naszą obietnicą wobec jeszcze niedawno podległym nam dystryktom było branie pod uwagę ich potrzeb i propozycji, dlatego wkrótce odbędzie się ostatnia edycja Głodowych Igrzysk, jednak całkowicie zmieniona, bowiem tym razem udział w dożynkach wezmą nie dzieci z Dystryktów, a... - tu spiker zawiesił głos na długie, głębokie westchnienie. - ... A Kapitolińskie dzieci"
Moja reakcja była niemal natychmiastowa. Wstałam z sofy i automatycznie skierowałam się do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi, nie zważając na krzyki matki. Mam siedemnaście lat. Możliwe, że to mnie wylosują i to ja zginę na arenie. Co ja właściwie potrafię? W szkole uczyli nas podstaw samoobrony w razie napadu. Może to mnie ochroni przed śmiercią, choć na chwilę. Ciekawa była dla mnie również reakcja całego Kapitolu. Czy on jest tak samo wściekły, jak ja? A może cieszy się, że znów ktoś dostarczy mu rozrywki? Zacisnęłam zęby i pięści tak mocno, że po wewnętrznej stronie dłoni wyczułam ciepłą krew.
Co parę dni spiker nadawał nowe informacje o nadchodzących dożynkach i po paru miesiącach wszystkie cztery dzielnice: Górna, Dolna, Wschodnia i Zachodnia były gotowe, przynajmniej teoretycznie na oddanie daniny w postaci sześciu trybutów z każdej.
Nie mogę powiedzieć, że się nie bałam, bo byłam przerażona. 
***
Siedziałam na skraju łóżka wpatrując się w widok za oknem. Z moich ciemnych włosów skapywała miarowo woda z kąpieli. Ręce trzymane na kolanach wbijałam mocno w skórę i czekałam, aż matka przyniesie mi sukienkę na dożynki. Wiedziałam, że będzie ona krzykliwa i okropna, bo moja matka nie miała w sobie krzty wyczucia smaku i chętnie łączyła zeberkę z panterką, a kratkę z tweedem, dlatego uprzednio przygotowałam sobie jasnoczerwoną, jednak stonowaną sukienkę na ramiączkach, która sięgała ledwo ponad kolana i zakończona była lekką, delikatną koronką. Ten strój schowałam w szafie, by matka nie mogła mi jej skonfiskować.
W końcu do mojej błękitnej sypialni jak burza wparowała moja rodzicielka i rzuciła na łóżko jaskrawopomarańczową sukienkę do kolan, z neonowo zielonymi kwiatami wyszytymi na niej. Mało nie prychnęłam na widok ubrania, ale z powodzeniem udało mi się to ukryć przed mamą.
- Mam nadzieję, że pięknie będziesz się prezentować na dożynkach - zaćwierkała i pogładziła mnie po włosach - O ile zgodzisz się przefarbować włosy na blond – krytycznym wzrokiem obejrzała moje brązowe fale.
- Zapomnij - warknęłam w odpowiedzi i wyprosiłam ją z pokoju, by móc się w spokoju przebrać.
Kapitolińską, paskudną rażącą kieckę tradycyjnie wrzuciłam pod łóżko i wymruczałam słowa zamiaru spalenia szmaty.
Natychmiastowo doskoczyłam do szafy i włożyłam na siebie przygotowaną zwiewną, uroczą kreację, a nogi wsunęłam w czarne, proste baleriny. Włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone, pozwoliłam spływać im po plecach, niczym brązowa kaskada. Spryskałam się jeszcze kwiatowymi, subtelnymi perfumami i postanowiłam przejrzeć się w lustrze.
Postać, którą ujrzałam miała owalną twarz, zgrabny, lekko zadarty nos, duże błękitne oczy, przysłonięte wachlarzami długich rzęs, pełne, czerwone usta i smukłą, wysoką sylwetkę. Uśmiechnęłam się do dziewczyny ze zwierciadła.
- Vesper! – krzycząc, matka zawsze w dziwny sposób przeciągała samogłoski. Ten krzyk wyrwał mnie z zamyślenia. Pospiesznie założyłam jeszcze na szyję złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie konika, następnie zaś zbiegłam po schodach do salonu, gdzie matka czekała już na mnie z siostrą - ojciec zginął piętnaście lat temu, podczas rebelii. Moja siostra, Katherine, czyli owoc związku matki z jakimś facetem spotkanym na imprezie firmowej, była dokładną kopią mamuśki- nosiły te same peruki, lecz siostra w odcieniu zieleni. Umalowaną twarz miała na kolor niebiesko- zielony i nosiła na głowie toczek w czarno-białe paski. W pierwszym momencie, gdy obie mnie zobaczyły, na twarzy rodzicielki wykwitło zaskoczenie, które płynnie przeszło w gniew i smutek. Kobieta westchnęła głęboko.
- Dlaczego ty zawsze ubierasz się jak ci biedacy z Dystryktów? Wyglądasz jak żebraczka! Mogłaś przynajmniej ubrać tę perukę, którą ci podarowałam na urodziny - zazgrzytałam zębami, ale nie odgryzłam jej się (choć tak bardzo chciałam).
- Możemy już iść? - warknęłam, na co obie z młodszą córką skinęły głowami. Wszystkie trzy ruszyłyśmy kolorowymi, tętniącymi życiem ulicami dzielnicy Kapitol Zachodni- najlepszej i najbogatszej dzielnicy stolicy Panem. Po pewnym czasie doszłyśmy do dużego prostokątnego rynku, na którym czekało już mnóstwo dzieciaków w wieku od 12 do 18 roku życia. Popatrzyłam na wprost- stała już wielka scena, na której siedziała nieznajoma kobieta o ciemnych, splecionych w warkocz włosach. Mocno zaciskała szczęki, nie wyglądała na zachwyconą pobytem tutaj. Nagle od czegoś jej piersi odbiło się światło słoneczne. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się temu dokładniej i rozpoznałam tę broszkę. To była kobieta z Dwunastego Dystryktu, dawna przywódczyni powstania, Katniss Everdeen. Kobieta siedziała w milczeniu z nieprzeniknioną miną. Jej postawa zdradzała napięcie.
Wtedy na scenę wbiegła rozemocjonowana, radosna (aż zanadto) Torii Vernal- pogodynka jednej ze stacji meteorologicznej. Dziwne, że tak prędko awansowała na pomocnika przy rzezi dzieci.
Przed nią stały dwie wielkie lśniące szklane kule, pełne karteczek z nazwiskami.
-Witajcie! Witajcie wszyscy! I ty i ty i ty i ty!- piszczała wesoło, wskazując palcem różne losowe osoby, od czego aż mnie wzmogło, by zrobić jej krzywdę
- Tegoroczne Igrzyska będą inne, niż wszystkie, bowiem każda dzielnica ma dostarczyć trzech męskich  i trzech żeńskich reprezentantów, którzy niedługo rozpoczną walkę o sławę i zwycięstwo - o, to już nie na śmierć i życie? Słowa kobiety zdecydowanie mi się nie podobały.
- Pragnę na wstępie dodać, iż tegoroczne Igrzyska zostały zorganizowane na żądanie Dystryktów, nie Kapitolu, choć wszyscy i tak pewnie czują się niezwykle podekscytowani nadchodzącą imprezą! - zapiszczała, a ja prychnęłam pogardliwie. Katniss kręcąc z irytacją głową wzniosła oczy ku niebu.
- O! Bym zapomniała! Przedstawiam wam Katniss Everdeen, byłą triumfatorkę Igrzysk Głodowych ! - Torii zaklaskała głośno i energicznie, na co przyszła mentorka uśmiechnęła się krzywo i pomachała lekko ręką.
- Teraz już pora rozpocząć uroczystość! Oczywiście panny mają pierwszeństwo - powiedziała poważnie i włożyła dłoń do jednej z kuli. Trochę pomieszała karteczki, następnie wyciągając jedną z nich. Stanęła przy mównicy, otwierając ją.
- Ananda McLean! - krzyknęła. Z tłumu wyłoniła się zdębiała blondynka, mająca zaledwie czternaście lat. Wolnym krokiem doszła do sceny, a potem wspięła się po schodach, by zająć miejsce koło Torii. Ta następnie ponownie dobiegła do kuli i błyskawicznie wyciągnęła z niej kolejny pechowy los. Spięłam mięśnie, bojąc się usłyszeć swoje nazwisko.
- Beatryce Gray! - na scenę wdrapała się dziewczyna w różowych, natapirowanych i spryskanych brokatem włosach. Wydała mi się pewna siebie i niebezpieczna. Rozprężyłam mięśnie i już się odwracałam, kiedy usłyszałam coś, dzięki czemu prawie zakrztusiłam się własną śliną.
- Vesper Deepnight! - włoski zjeżyły mi się na karku, a setki par oczu skierowało się na mnie. Powłóczywszy nogami doszłam do Vernal, która posłała mi uśmiech pełen perliście białych zębów.  Miałam ochotę zrobić jej krzywdę, choć nie mogłam jej o to winić, przecież dożynki nie były ukartowane, prawda?
Przyszła pora na chłopaków.
- Meyer Rogers, Keith Gleam oraz Matthew Pereni! - wykrzyczała. Na podest po kolei wkroczyli zszokowani chłopcy. Ostatni z nich, Matthew był moim sąsiadem, jeszcze przed rebelią, gdy byłam zmuszona przeprowadzić się do innego osiedla. Wątpię, żeby mnie poznał, jednak mimo to posłał mi smutny uśmiech. Może moje nazwisko przewijało się u niego w domu?
 - Panie i panowie, poznajcie naszych trybutów!- zaćwierkała Torii, a ci, którzy nie zostali wybrani oraz liczna publiczność, z moją matką na czele zaczęli nam klaskać.
Moja rodzicielka stała najbliżej nas i jej brawa były najgłośniejsze, a jej twarz sprawiała wrażenie dumnej i  szczęśliwej. W tamtej chwili czułam do niej niemałą pogardę. Zacisnęłam zęby, żeby nie uronić łzy.
Pojawili się Strażnicy Pokoju i wprowadzili nas do ratusza. Tak jak się spodziewałam, mama weszła do pokoju, rozsiadła się w fotelu naprzeciw mnie i zaczęła trajkotać, że przyniosę rodzinie sławę i bogactwo.
Po dłużących się w nieskończoność minutach wysłuchiwania jej bezcelowej gadaniny, została wyproszona, a do pokoju jak burza wpadła moja przyjaciółka, Cassidy. Popatrzyłam na nią przez chwilę i rzuciłam jej się na szyję, wybuchając przy tym głośnym płaczem.
Brunetka powtarzała, że jestem silna, że dam radę, że nie pokonają mnie, a ja poprosiłam ją jedynie o opiekę nad matką, która znając życie byłaby w stanie pod moją nieobecność sprowadzić do domu dzikiego lamparta, by prowadzać go na smyczy. W końcu strażnicy i ją wyprowadzili, a ja wraz z resztą trybutów wsiedliśmy do limuzyny. Siedzieliśmy w milczeniu, czekając, aż dojedziemy do Centrum Szkoleniowego.

3 komentarze:

  1. To było nie samowite

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieciak z Kapitolu potrafi rzucać nożami i włócznią? Mało prawdopodobne

    OdpowiedzUsuń
  3. Pomijając fakt noży i włóczni, jest ok. Ogólnie życzę weny, dużo weny i zabieram się za czytanie następnych rozdziałów.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy