Krótki pisk mojej matki, który każdego normalnego człowieka
mógłby powalić na kolana mnie nie przejął, więc zaraz po nim wróciłam do
wykonywanego wcześniej szkicu.
- Vesper?! Kathrine?! - zawołała po chwili matka
dziwnym, podekscytowanym tonem. Westchnęłam i cisnęłam ołówkiem o szkicownik,
wstając powoli z krzesła. Zbiegłam po schodach, a tuż za mną dreptała moja
młodsza, dwunastoletnia siostra, Kathy. Już od korytarza mogłam usłyszeć głos
spikera telewizyjnych wiadomości - facet mówił niewiarygodnie nudnym i
irytującym głosem, dlatego zawsze starałam się unikać jego programu.
- Szybko! Prędko! - poganiała nas kobieta we fioletowej
peruce na głowie, która raz patrzyła na swoje dzieci, to raz w ekran
telewizora.
- Co jest? Pali się? - zakpiłam stojąc w progu. Moja dziwna
matka wskazała palcem w telewizor. Przysiadłam na skórzanej sofie obok niej i
poczęłam nasłuchiwać.
"Naszą obietnicą wobec jeszcze niedawno podległym nam
dystryktom było branie pod uwagę ich potrzeb i propozycji, dlatego wkrótce
odbędzie się ostatnia edycja Głodowych Igrzysk, jednak całkowicie zmieniona,
bowiem tym razem udział w dożynkach wezmą nie dzieci z Dystryktów, a... - tu spiker zawiesił głos na długie, głębokie westchnienie.
- ... A Kapitolińskie dzieci"
Moja reakcja była niemal natychmiastowa. Wstałam z sofy i automatycznie
skierowałam się do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi, nie zważając na krzyki
matki. Mam siedemnaście lat. Możliwe, że to mnie wylosują i to ja zginę na
arenie. Co ja właściwie potrafię? W szkole uczyli nas podstaw samoobrony w
razie napadu. Może to mnie ochroni przed śmiercią, choć na chwilę. Ciekawa była
dla mnie również reakcja całego Kapitolu. Czy on jest tak samo wściekły, jak ja? A
może cieszy się, że znów ktoś dostarczy mu rozrywki? Zacisnęłam zęby i pięści
tak mocno, że po wewnętrznej stronie dłoni wyczułam ciepłą krew.
Co parę dni spiker nadawał nowe informacje o nadchodzących
dożynkach i po paru miesiącach wszystkie cztery dzielnice: Górna, Dolna, Wschodnia
i Zachodnia były gotowe, przynajmniej teoretycznie na oddanie daniny w postaci
sześciu trybutów z każdej.
Nie mogę powiedzieć, że się nie bałam, bo byłam
przerażona.
***
Siedziałam na skraju łóżka wpatrując się w widok za oknem.
Z moich ciemnych włosów skapywała miarowo woda z kąpieli. Ręce trzymane na
kolanach wbijałam mocno w skórę i czekałam, aż matka przyniesie mi sukienkę na
dożynki. Wiedziałam, że będzie ona krzykliwa i okropna, bo moja matka nie miała
w sobie krzty wyczucia smaku i chętnie łączyła zeberkę z panterką, a kratkę z
tweedem, dlatego uprzednio przygotowałam sobie jasnoczerwoną, jednak stonowaną
sukienkę na ramiączkach, która sięgała ledwo ponad kolana i zakończona była
lekką, delikatną koronką. Ten strój schowałam w szafie, by matka nie mogła mi
jej skonfiskować.
W końcu do mojej błękitnej sypialni jak burza wparowała
moja rodzicielka i rzuciła na łóżko jaskrawopomarańczową sukienkę do kolan, z neonowo
zielonymi kwiatami wyszytymi na niej. Mało nie prychnęłam na widok ubrania,
ale z powodzeniem udało mi się to ukryć przed mamą.
- Mam nadzieję, że pięknie będziesz się prezentować na
dożynkach - zaćwierkała i pogładziła mnie po włosach - O ile zgodzisz się
przefarbować włosy na blond – krytycznym wzrokiem obejrzała moje brązowe fale.
- Zapomnij - warknęłam w odpowiedzi i wyprosiłam ją z
pokoju, by móc się w spokoju przebrać.
Kapitolińską, paskudną rażącą kieckę tradycyjnie wrzuciłam
pod łóżko i wymruczałam słowa zamiaru spalenia szmaty.
Natychmiastowo doskoczyłam do szafy i włożyłam na siebie
przygotowaną zwiewną, uroczą kreację, a nogi wsunęłam w czarne, proste baleriny.
Włosy postanowiłam zostawić rozpuszczone, pozwoliłam spływać im po plecach,
niczym brązowa kaskada. Spryskałam się jeszcze kwiatowymi, subtelnymi perfumami
i postanowiłam przejrzeć się w lustrze.
Postać, którą ujrzałam miała owalną twarz,
zgrabny, lekko zadarty nos, duże błękitne oczy, przysłonięte wachlarzami
długich rzęs, pełne, czerwone usta i smukłą, wysoką sylwetkę. Uśmiechnęłam się
do dziewczyny ze zwierciadła.
- Vesper! – krzycząc, matka zawsze w dziwny sposób
przeciągała samogłoski. Ten krzyk wyrwał mnie z zamyślenia. Pospiesznie założyłam
jeszcze na szyję złoty łańcuszek z wisiorkiem w kształcie konika, następnie zaś
zbiegłam po schodach do salonu, gdzie matka czekała już na mnie z siostrą -
ojciec zginął piętnaście lat temu, podczas rebelii. Moja siostra, Katherine, czyli owoc związku matki z jakimś facetem spotkanym na imprezie firmowej, była dokładną kopią mamuśki- nosiły te same peruki, lecz siostra w odcieniu
zieleni. Umalowaną twarz miała na kolor niebiesko- zielony i nosiła na głowie toczek
w czarno-białe paski. W pierwszym momencie, gdy obie mnie zobaczyły, na twarzy
rodzicielki wykwitło zaskoczenie, które płynnie przeszło w gniew i smutek.
Kobieta westchnęła głęboko.
- Dlaczego ty zawsze ubierasz się jak ci biedacy z
Dystryktów? Wyglądasz jak żebraczka! Mogłaś przynajmniej ubrać tę perukę, którą
ci podarowałam na urodziny - zazgrzytałam zębami, ale nie odgryzłam jej się
(choć tak bardzo chciałam).
- Możemy już iść? - warknęłam, na co obie z młodszą córką
skinęły głowami. Wszystkie trzy ruszyłyśmy kolorowymi, tętniącymi życiem
ulicami dzielnicy Kapitol Zachodni- najlepszej i najbogatszej dzielnicy stolicy
Panem. Po pewnym czasie doszłyśmy do dużego prostokątnego rynku, na którym
czekało już mnóstwo dzieciaków w wieku od 12 do 18 roku życia. Popatrzyłam na
wprost- stała już wielka scena, na której siedziała nieznajoma kobieta o
ciemnych, splecionych w warkocz włosach. Mocno zaciskała szczęki, nie wyglądała
na zachwyconą pobytem tutaj. Nagle od czegoś jej piersi odbiło się światło
słoneczne. Zmrużyłam oczy i przyjrzałam się temu dokładniej i rozpoznałam tę
broszkę. To była kobieta z Dwunastego Dystryktu, dawna przywódczyni powstania,
Katniss Everdeen. Kobieta siedziała w milczeniu z nieprzeniknioną miną. Jej postawa zdradzała napięcie.
Wtedy na scenę wbiegła rozemocjonowana, radosna (aż
zanadto) Torii Vernal- pogodynka jednej ze stacji meteorologicznej. Dziwne, że
tak prędko awansowała na pomocnika przy rzezi dzieci.
Przed nią stały dwie wielkie lśniące szklane kule, pełne karteczek
z nazwiskami.
-Witajcie! Witajcie wszyscy! I ty i ty i ty i ty!-
piszczała wesoło, wskazując palcem różne losowe osoby, od czego aż mnie
wzmogło, by zrobić jej krzywdę
- Tegoroczne Igrzyska będą inne, niż wszystkie, bowiem
każda dzielnica ma dostarczyć trzech męskich i trzech żeńskich
reprezentantów, którzy niedługo rozpoczną walkę o sławę i zwycięstwo - o, to
już nie na śmierć i życie? Słowa kobiety zdecydowanie mi się nie podobały.
- Pragnę na wstępie dodać, iż tegoroczne Igrzyska zostały
zorganizowane na żądanie Dystryktów, nie Kapitolu, choć wszyscy i tak pewnie
czują się niezwykle podekscytowani nadchodzącą imprezą! - zapiszczała, a ja
prychnęłam pogardliwie. Katniss kręcąc z irytacją głową wzniosła oczy
ku niebu.
- O! Bym zapomniała! Przedstawiam wam Katniss Everdeen, byłą triumfatorkę Igrzysk Głodowych ! - Torii zaklaskała głośno i energicznie,
na co przyszła mentorka uśmiechnęła się krzywo i pomachała lekko ręką.
- Teraz już pora rozpocząć uroczystość! Oczywiście panny mają
pierwszeństwo - powiedziała poważnie i włożyła dłoń do jednej z kuli. Trochę
pomieszała karteczki, następnie wyciągając jedną z nich. Stanęła przy mównicy,
otwierając ją.
- Ananda McLean! - krzyknęła. Z tłumu wyłoniła się zdębiała
blondynka, mająca zaledwie czternaście lat. Wolnym krokiem doszła do sceny, a
potem wspięła się po schodach, by zająć miejsce koło Torii. Ta następnie
ponownie dobiegła do kuli i błyskawicznie wyciągnęła z niej kolejny pechowy
los. Spięłam mięśnie, bojąc się usłyszeć swoje nazwisko.
- Beatryce Gray! - na scenę wdrapała się dziewczyna w
różowych, natapirowanych i spryskanych brokatem włosach. Wydała mi się pewna
siebie i niebezpieczna. Rozprężyłam mięśnie i już się odwracałam, kiedy
usłyszałam coś, dzięki czemu prawie zakrztusiłam się własną śliną.
- Vesper Deepnight! - włoski zjeżyły mi się na karku, a
setki par oczu skierowało się na mnie. Powłóczywszy nogami doszłam do Vernal,
która posłała mi uśmiech pełen perliście białych zębów. Miałam ochotę
zrobić jej krzywdę, choć nie mogłam jej o to winić, przecież dożynki nie były
ukartowane, prawda?
Przyszła pora na chłopaków.
- Meyer Rogers, Keith Gleam oraz Matthew Pereni! -
wykrzyczała. Na podest po kolei wkroczyli zszokowani chłopcy. Ostatni z nich,
Matthew był moim sąsiadem, jeszcze przed rebelią, gdy byłam zmuszona
przeprowadzić się do innego osiedla. Wątpię, żeby mnie poznał, jednak mimo to
posłał mi smutny uśmiech. Może moje nazwisko przewijało się u niego w domu?
- Panie i panowie,
poznajcie naszych trybutów!- zaćwierkała Torii, a ci, którzy nie zostali
wybrani oraz liczna publiczność, z moją matką na czele zaczęli nam klaskać.
Moja rodzicielka stała najbliżej nas i jej brawa były
najgłośniejsze, a jej twarz sprawiała wrażenie dumnej i szczęśliwej. W tamtej chwili czułam do niej niemałą pogardę. Zacisnęłam
zęby, żeby nie uronić łzy.
Pojawili się Strażnicy Pokoju i wprowadzili nas do ratusza.
Tak jak się spodziewałam, mama weszła do pokoju, rozsiadła się w fotelu
naprzeciw mnie i zaczęła trajkotać, że przyniosę rodzinie sławę i bogactwo.
Po dłużących się w nieskończoność minutach wysłuchiwania
jej bezcelowej gadaniny, została wyproszona, a do pokoju jak burza wpadła moja
przyjaciółka, Cassidy. Popatrzyłam na nią przez chwilę i rzuciłam jej się na
szyję, wybuchając przy tym głośnym płaczem.
Brunetka powtarzała, że jestem silna, że dam radę, że nie
pokonają mnie, a ja poprosiłam ją jedynie o opiekę nad matką, która znając
życie byłaby w stanie pod moją nieobecność sprowadzić do domu dzikiego
lamparta, by prowadzać go na smyczy. W końcu strażnicy i ją wyprowadzili, a ja
wraz z resztą trybutów wsiedliśmy do limuzyny. Siedzieliśmy w milczeniu,
czekając, aż dojedziemy do Centrum Szkoleniowego.
To było nie samowite
OdpowiedzUsuńDzieciak z Kapitolu potrafi rzucać nożami i włócznią? Mało prawdopodobne
OdpowiedzUsuńPomijając fakt noży i włóczni, jest ok. Ogólnie życzę weny, dużo weny i zabieram się za czytanie następnych rozdziałów.
OdpowiedzUsuń